Pytanie to, w tytule postawione tak śmiało, choćby z największym bólem rozwiązać by należało. Oczywiście zwierzęta!
Są lata trzydzieste, Polska jest krajem wielonarodowym - co z jednej strony budzi jak najlepsze, jagiellońskie skojarzenia, z drugiej - jest źródłem niezliczonych konfliktów. Rozruchy antyżydowskie i pomysły bojkotu sklepów "niechrześcijańskich" z jednej strony, z drugiej - młodzi żydowscy intelektualiści planujący zrobienie w Polsce rewolucji komunistycznej; bomby podkładane przez ukraińskich bojowców i burzenie cerkwi na wschodzie kraju; rosnąca piąta kolumna i przypadki jawnej wrogości wobec Niemców... nic dziwnego, że Tajny Detektyw (który, sądząc po jego bliskich relacjach z policją, musiał być traktowany jako instrument propagandowy sanacyjnej Polski) robi swoje: kiedy tylko może opisać zbrodnię na tle narodowym, podkręca ton, odróżniając miejscowe "bestie" od szlachetnych przyjezdnych.
Wszystko tu jest etnicznie pomieszane w tej rzekomo oczywistej burdzie knajpianej. Dobroduszny niemiecki starzec mówi z góralska "panocku"; Senycio zaś, drugi Bohun, niby jest Ukraińcem, ale właściwie pełni rolę Polaka i jako Polak ginie: jako nauczyciel, który niesie w miejscowe dzikie strony kulturę metropolii i w dodatku dopomina się, żeby wyzywano go jednak po polsku, nie po niemiecku. A skoro tak ginie, w Kołomyi opłakuje go matka opisana jak typowa Matka Polka, rozpaczająca po "synu pięknym jak marzenie", co redaktor napisał nieświadom może, że artykułowi będzie towarzyszyła fotografia ofiary...
Za: "Tajny Detektyw" nr 43, rok I (8 XI 1931)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz