środa, 10 października 2012

Prawo (i lewo) przed wiekami (feat. Fr. Kafka)

"Tajny detektyw" od czasu do czasu robił mniej więcej to, co ja: wyciągał jakąś pokrytą kurzem staroć i w dziale "Prawo przed wiekami" pokazywał czytelnikom, jak to drzewiej dziwnie bywało. Dziś proponuję smakowite drobiazgi o piętnowaniu żelazem, pojedynkach oraz wczesnych formach eutanazji (nie kijem, to pałką).




Z oczywistych względów zawodowych najbardziej zainteresowała mnie kwestia wypisywania wyroku rozpalonym żelazem. Dwanaście wersów w dwusylabowych jambach, nawet licząc krótki wers (trzystopowiec, powiedzmy) to całe mnóstwo tekstu. Pomijam już trudności związane z wykonaniem matrycy drukarskiej na potrzeby jednej kaźni (cesarz mógł sobie, oczywiście, pozwolić na taki wydatek) - ale czy na dworze był jakiś specjalny nadworny składacz rymowanych wyroków? 

Z miejsca przychodzi oczywiście na myśl "Kolonia karna" Franza Kafki, gdzie specjalna maszyna zabija skazańca, wypisując na jego plecach sentencję wyroku całym systemem mechanicznych rylców, wykonujących w żywym ciele zabójcze arcydzieło kaligrafii. Opowiadanie, najbardziej może makabryczne w całej twórczości pisarza, okazało się niezwykle zapładniające dla artystów. I należy się może cieszyć, że nie było znane w czasach cesarza Teofila (IX w.).

by Bud Perry

by Glassghost

by Martin Senn

Za: "Tajny Detektyw" nr 33 i 35 rok 4, 12 i 26 VIII 1934  

sobota, 6 października 2012

Książki oprawione w ludzką skórę, czyli coś dla miłośników makabry

Kiedy w 1934 roku "Tajny Detektyw" publikował tekścik o takich osobliwych egzemplarzach, młoda księgowa Ilse Koehler właśnie poznawała bankowca Karla Otto Kocha, rozwodnika. Po latach miała zasłynąć jako sadystyczna "Wiedźma z Buchenwaldu", która wybierała z transportów więźniów o ciekawych tatuażach, kazała ich zabijać, zdejmować z ciał skórę i, rzekomo, przerabiać ją na abażury.

Na razie jednak jest w miarę spokojnie. Kochowie pobiorą się dwa lata później, za rok on rozpocznie swoją karierę jako szef kolejnych obozów koncentracyjnych (Columbia Haus w Berlinie, Esterwegen, Sachsenhausen, Buchenwald i Majdanek), ona natomiast zostanie jego współpracownicą: najpierw sekretarką, później przełożoną strażniczek. Dodać należy, że w procesie nie udowodniono, że Ilse Koch faktycznie miała w domu abażury z ludzkiej skóry.  Pomimo dość szeroko zakrojonych badań nie znaleziono także potwierdzenia wiadomości, że posiadała oprawiony w skórę więźniów egzemplarz "Mein Kampf" czy albumy fotograficzne. Natomiast kilku naocznych świadków zeznało, że wybierała "ciekawe tatuaże" i  faktycznie, w Buchenwaldzie odkryto tylko kilka zakonserwowanych kawałków skóry z tatuażami (dziś są w archiwach w Waszyngtonie). Tak czy owak, wszystko to miało dopiero nadejść wraz z epoką krematoryjnych dymów, a tymczasem "Tajny" mógł pisać o książkach oprawnych w ludzką skórę w dziale CURIOSA KRYMINALNE  i to pod dość frywolnym tytułem: Do czego jest dobra skóra przestępców, jakby takie pomysły należały wyłącznie do zamierzchłej przeszłości.


Moda na wykorzystywanie ludzkiej skóry w celach bibliofilskich jest względnie nowa.  W XVIII wieku takie makabryczne oprawy miało w swoich zbiorach paru anatomów, którzy mieli względnie najłatwiejszy dostęp do "surowca" (zresztą jeszcze w 1861 roku filadelfijski anatom Joseph Leidy polecił oprawić własny egzemplarz swojej książki Elementary Treatise on Human Anatomy w skórę żołnierza, który zginął w trakcie wielkiej rebelii Południa). 

Prawdziwym przełomem była jednak pierwsza wielka rzeź czasów nowożytnych, czyli Rewolucja Francuska, gdy ciała "przestępców" były dostępne właściwie bez ograniczeń. Propaganda obozu królewskiego trąbiła na prawo i lewo, że wielka garbarnia skór w Meudon zaspokaja potrzeby republikańskiej armii korzystając właśnie ze skór ludzkich, co wydaje się jednak sporą przesadą. Ale krwiożercze czasy terroru, lubujące się w makabrze, zapisały się jednak w tej historii. W zbiorach paryskiego Musee Carnavalet przechowywany jest jeden z oprawnych w ludzką skórę egzemplarzy rewolucyjnej konstytucji (ten akurat ze skóry barwionej na odcień jasnej zieleni), podobnie upiększono również "Prawa człowieka" Thomasa Paine'a (gdzie tu dać dopisek nomen omen? Przy "prawach człowieka" czy przy wymownie brzmiącym nazwisku Paine?).

W wieku XIX francuski pomysł przeszedł na drugą stronę kanału La Manche, gdzie publiczna sekcja zwłok i  oskórowanie było, jak się zdaje, elementem symbolicznej kary. Wspomniana przez "Tajnego Detektywa" sprawa Williama Cordera była jedną z causes celebres początków XIX wieku i przypomina nieco fabułę Gnijącej panny młodej. W maju 1827 roku niejaka Maria Marten, dwudziestopięciolatka z hrabstwa Suffolk, rzekomo uciekła i pobrała się potajemnie ze swoim kochankiem, rzeczonym Williamem. W kwietniu następnego roku jej macocha, Ann Marten, po serii złowróżbnych snów, w których widziała ciało zamordowanej Marii w pobliskiej czerwonej stodole, zmusiła męża do przeszukania budynku - istotnie, znalazł tam ciało w stanie daleko posuniętego rozkładu, acz wciąż jeszcze nadające się do zidentyfikowania. Podejrzanego niebawem wyśledzono, złapano i zawiedziono do sądu. Po sensacyjnym procesie poszlakowym (do którego popularności przyczyniła się jeszcze warstwa metafizyczna, czyli powracający sen), Corder został skazany na powieszenie oraz - co ciekawe, podano to wyroku - oddanie jego ciała na badania anatomiczne. Po egzekucji, którą oglądało 7 do 20 tysięcy ludzi, zwłoki, wstępnie rozcięte dla ukazania mięśni tułowia, wyeksponowano w miejscowym sądzie - obejrzało je tam 5 tysięcy osób. Następnego dnia przeprowadzono pełną sekcję dla studentów anatomii uniwersytetu w Cambridge. Z twarzy zdjęto kilka masek pośmiertnych, przeprowadzono parabadania frenologiczne, sam szkielet zaś oczyszczono i przechowywano jako pomoc naukową do roku 2004, kiedy to po niemalże dwóch wiekach kości Cordera zostały skremowane. Faktycznie, w część zdjętej w trakcie sekcji skóry oprawiono opis procesu mordercy - egzemplarz ten do dziś przechowywany jest w Bury St. Edmunds w Suffolk:


Jest pewną prawidłowością, że takie oprawy nosiły akta procesowe lub inne teksty dotyczące przestępcy. Pierwszym chyba znanym tego rodzaju przypadkiem są akta jezuity Henry'ego Garneta, jednego z członków Spisku Prochowego (1605), oprawne ponoć w skórę zdjętą z jego twarzy lub z twarzą w skórze odciśniętą (jakim sposobem?) - choć, jak się zdaje, może być to późniejsze fałszerstwo:


Większość znanych przypadków pochodzi jednak z początków wieku XIX. Tak było w przypadku Johna Horwooda, osiemnastolatka powieszonego w Bristolu w 1821 roku za morderstwo ukochanej. Chirurg Richard Smith, który przeprowadzał publiczną sekcję, przesłał introligatorowi skórę i polecił oprawić w nią rozmaite dokumenty i druki ulotne dotyczące Horwooda. Ciemnobrązowa oprawa (wewnątrz, dodam, zachował się jeszcze rachunek od introligatora, opiewający na 1 funt i 10 szylingów) w każdym rogu przedstawia czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami, a w polu środkowym - szubienicę i napis Cutis Vera Johannis Horwood (Prawdziwa skóra Jana Horwooda):
W 1829 roku w Edynburgu powieszono niejakiego Williama Burke'a, który ze swoim pomocnikiem (uwolnionym za złożenie zeznań obciążających Burke'a) przez niecały rok zabił 17 osób po to tylko, by sprzedać ich ciała doktorowi Robertowi Knoxowi, przeprowadzającemu sekcje anatomiczne na edynburskim uniwersytecie. Ponieważ tym razem zależność między sekcją a morderstwami była bardzo bliska, ciało Burke'a poddano rozlicznym zabiegom: dokonujący sekcji lekarz napisał krwią zmarłego słowa: To napisano krwią W-ma Burke powieszonego w Edyburgu. Krew pochodzi z głowy. Szkielet i maskę pośmiertną wystawia do dziś uniwersytet, a ze skóry wykonano oprawę do notesu czy wizytownika (na ulicach sprzedawano również wykonane z niej portfele, ale były to chyba falsyfikaty): 



Szczególnym przypadkiem jest rozbójnik ze stanu Massachusetts, niejaki John Allen, mulat z Jamaiki, który grasował na drogach w okolicach Bostonu. Siedząc w więzieniu, spisał w 1837 roku Opowieść o życiu Johna Allena, znanego także jako George Walton, John Pierce, James H. York i Burley Grove, rozbójnika, będąca jego spowiedzią na łożu śmierci złożoną strażnikowi więzienia w Massachusetss. Dwa egzemplarze dzieła polecił oprawić w skórę ze swoich pleców (tak wyprawioną, że przypomina szarawą skórę jelenia) i jeden z nich ofiarować wykonującemu sekcję lekarzowi a drugi - Johnowi Fenno, który, ciężko ranny, bohatersko stawił mu czoła w potyczce i ostatecznie doprowadził do skazania napastnika. Tom, opatrzony napisem HIC LIBER WALTONIS CUTE COMPATUS EST ('ksiażka ta oprawna jest w skórę Waltona') przechowywany był przez wiele lat w rodzinie Fenno (używano go ponoć do bicia niegrzecznych dzieci), aż trafił do biblioteki Boston Athenaeum:


Znany jest też inny przypadek ofiarowania własnej skóry na oprawę księgi. Młody niemiecki student prawa, Ernst Kaufmann, pragnął zdobyć sławę jako pisarz - jednak, zawiedziony porażkami, wykonał w 1813 roku dwieście drzeworytów pod wspólnym tytułem Dwieście portretów sławnych mężów i po swojej śmierci polecił to właśnie dzieło wyposażyć w okładki z własnego grzbietu. Musiał być zresztą mężczyzną postawnym, bowiem w kolekcji dr. Wooda z Filadelfii znajdowało się kilka jeszcze tomów ze skóry Kaufmanna: Przypadki Idziego Blasa Lesage'a, dwa tomy Książki o doktorach i aż trzy tomy Episodes de la vie des insectes. 

Na Harvardzie oglądać można XVII-wieczny traktat o prawie hiszpańskim, opatrzony wyblakłym dopiskiem: Oprawa tey xięgi to wszystko co pozostało z drogiego przyjaciela mego, Jonasa Wrighta, który został żywcem oskórowany przez plemię Wavuma Czwartego Dnia Sierpnia roku 1632. Król Btesa dał mi tę xięgę, będącą w posiadaniu biednego Jonasa, wraz z pasem jego skóry do oprawienia teyże. Requiescat in pace.

W tej galerii osobliwych przykładów nie może także zabraknąć historii słynnego popularyzatora astronomii, Camille'a Flammariona. Otrzymał on list od admiratorki swoich dzieł, w którym przedłożyła mu swoją prośbę. Owa - jak chce opowieść - umierająca na gruźlicę młoda hrabianka zapragnęła, by Flammarion oprawił w skórę zdjętą z jej pleców egzemplarz swojej kolejnej książki. Uzyskała jego zgodę i faktycznie, niedługo potem Flammarion otrzymał płat skóry, wykorzystany później do oprawy Les Terres du Ciel. Okładkę ozdabia złoty napis: Nabożne wypełnienie anonimowej prośby / Oprawa z ludzkiej skóry (kobiecej), 1882. 

Wróćmy jednak do notki w "Tajnym Detektywie". Wspomniany tam Henri Pranzini trudnił się głównie oszukiwaniem zakochanych w nim kobiet. Jedna z nich, paryska kurtyzana i jedna z królowych półświatka, Marie Regnault, znana także jako pani do Montille, na swoje nieszczęście zgromadziła tak znaczny majątek, że Pranzini postanowił ją zabić. A że mieszkała z pokojówką i jej dwunastoletnią córką, zabił wszystkie trzy kobiety, podrzynając im gardła, po czym wyjął z sejfu gotówkę i biżuterię wartości 40 tys. franków i zbiegł do Nicei. Tam, dzięki sprawności śledczych, został wkrótce ujęty w operze podczas przedstawienia "Cyrulika Sewilskiego" (który to cyrulik, jak wiemy, żył nie tylko ze sprytu, ale i ze stosowania brzytwy). 

Z uwagi na misterny plan morderstwa, którego nie będę tu streszczał, oraz samą brutalność wykonania, proces stał się sławny. Van Gogh był pewien, że Pranzini rzecz zaplanował w kawiarence, w której malarz często bywał, a nawet zorganizował wystawę obrazów - w Cafe du Tambourin, zwanej tak, bo wszystkie stoliki miały blaty z tamburynów. Czternastoletnia Tereska z Lisieux, dowiedziawszy się, że Pranzini nie zamierza się ukorzyć przed Bogiem, gorąco modliła się o jego nawrócenie. Wkrótce (mimo ojcowskiego zakazu czytania gazet) przeczytała w La Croix, że morderca wprawdzie odmówił spowiedzi, ale leżąc już na szafocie z głową w wycięciu gilotyny odwrócił się i trzykrotnie ucałował rany na krucyfiksie. Tereska, z właściwym sobie świętoszkowatym zadufaniem, stwierdziła, że to znak dany jej osobiście od Boga. Ja skłaniałbym się raczej do teorii, że człowiek na którego szyję za kilka sekund spadnie ostrze, zrobi wszystko, żeby ten moment odwlec.

A jak to było z pantoflami? Nijak chyba. W 1920 roku, czyli 33 lata po egzekucji Pranziniego, do redakcji Mercure de France przyszedł anonimowy list, w którym ktoś donosił, że w prosektorium z ciała przestępcy zdjęto nie tylko pośmiertną maskę, ale i skórę, bo jakiś policyjny urzędnik zamierzał w nią oprawić wizytownik. Kiedy jednak o sprawie dowiedział się prefekt policji, z miejsca kazał pochować "surowiec" razem z ciałem zgilotynowanego Pranziniego. Maska natomiast, a właściwie wykonany z wosku cały model głowy, łącznie ze zmierzwionymi włosami, istnieje do dziś i jest przechowywana w muzeum paryskiej prefektury policji:


Campi, kolejny słynny przestępca tej doby, jest bohaterem nader interesującej sprawy. Otóż w 1883 roku zatłukł on młotkiem przy Rue du Regard niejakiego pana Ducros de Sixt (zranił również jego siostrę, której udało się zbiec). Ducros był starszym gentlemanem, żyjącym ze zgromadzonych kapitałów, obficie przekazywanych na cele dobroczynne. Campi natomiast był bezdomnym włóczęgą bez zajęcia, który uparcie odmawiał wyjawienia prawdziwego nazwiska i imienia. Podał tylko, że nazywa się Michael Campi i urodził się w roku 1850 w Marsylii, ale w tamtejszych spisach taki obywatel nie figurował. Odmawiał też, z równą konsekwencją, wyjawienia przyczyny, dla której zamordował Ducrosa - z początku zakładano, że powodowała nim głęboka niechęć do społecznego establishmentu i dlatego uderzył w starszego pana, dobrodzieja ubogich. Przesłuchujący jednak nabrali z czasem przekonania, że była to planowana latami zemsta - za co jednak? Cóż, Campi do końca odmawiał wyjaśnień i zabrał tę tajemnicę do grobu.

Z rozmaitych źródeł można się dowiedzieć, że po śmierci jego ciało zabrano do prosektorium, gdzie dr Jean-Baptiste Labord próbował reanimować ściętą głowę dopływem świeżej krwi ze zdekapitowanego psa. Bezskutecznie zresztą - sztuczka ta udała mu się dopiero w roku 1887 z głową niejakiego Gagny'ego (głowa poruszyła powieką i szczęką, ale zmarły nie odzyskał przytomności). Skórę faktycznie zdjęto z ciała i oprawiono w nią - w zależności od relacji - albo akta procesowe, albo egzemplarze opisu sekcji zwłok. Przy okazji z małego kawałeczka skóry Campiego, z fragmentu powrozu wisielca i z przebitej monety wartości jednego sou wykonano policyjny amulecik, który trafił później do kolekcji antropologa Adriena de Mortilleta, a wraz z nią został sprzedany do londyńskiego Wellcome Museum, po czym przeniesiony do Pitt Rivers Museum w Oxfordzie, gdzie znajduje się do dziś:



Jeśli zaś chodzi o dzieła inne niż akta procesów... Cóż, bracia Goncourtowie wspominali, że stażyści szpitalni pozyskiwali skórę z kobiecych piersi, by oprawiać obsceniczne dziełka dla zamożnej arystokratycznej klienteli z Faubourg Saint-Germain. Pojawiają się również wzmianki o ozdobionym w ten sposób tomie, mieszczącym wczesne wydania Justyny i Julietty de Sade'a, z - co się zdarzało - sutkiem użytym jako rodzaj ornamentu. Pewien introligator wspominał, że dla niejakiego doktora V. wykonał kilka opraw z ludzkiej skóry, w tym  L'eloge de seins Merciera de Compiegne z podobnym użyciem damskiego sutka, a także Trzech muszkieterów Dumasa ze skóry ozdobionej tatuażem, przedstawiającym trzech walczących żołnierzy z czasów Ludwika XIII. W skórę szczurołapa i żonobójcy George'a Cudmore oprawiono fragmenty "Raju utraconego" Miltona (i to w wiele lat po egzekucji w 1830 - użyto bowiem wydania z 1852 roku, więc surowiec długo leżał u introligatora), co miało może znaczenie symboliczne, podobnie jak użycie skóry powieszonego w 1818 roku Jamesa Johnsona do oprawienia słownika języka angielskiego pióra Samuela Johnsona (posępna zbieżność nazwisk - przypadkowa): zepsuty element społeczeństwa zostaje wykorzystany do ozdobienia szczytowych zdobyczy tegoż samego społeczeństwa. 

A żeby nie mieli Państwo wrażenia - jak 80 lat temu czytelnicy "Tajnego Detektywa" - że takie pomysły należą do przeszłości, dodaję jeszcze w miarę współczesny dopisek. W Bailey Library w Slippery Rock University w stanie Pennsylvania przechowywany jest tomik hiszpańskich erotyków niejakiego Tere Medina, El Largo Viaje, spisany w roku 1972 i opatrzony następującym napisem: Plemię Aguadila z płaskowyżu Mayaguez zachowuje skórę zdjętą z tułowia zmarłych członków plemienia. Wprawdzie większość skóry pożytkowana jest przez Aguadilów, część jednak trafia na wolny rynek, którym zdradza niewielkie, acz stałe zapotrzebowanie na taki towar. Ta okładka jest świadectwem tego zapotrzebowania. 



Za: "Tajny Detektyw" nr 35 rok 4, 26 VIII 1934  

środa, 3 października 2012

Jak nie spluwą, to spluwaczką

Za czasów "Tajnego Detektywa" mordowano czym popadło. Siekierą, nożem, sztyletem, rewolwerem, obrzynem, trucizną taką czy inną, sznurem (...usypianie ekstraproszkiem, uduszanie przez pończoszkę...), i tak dalej, i tak dalej. Gdyby jednak niejaka Rancewówna faktycznie zabiła swojego ojca fajansową spluwaczką, byłoby to chyba najosobliwsze narzędzie zbrodni w całej międzywojennej kryminalistyce polskiej.

Można tu przypomnieć postać mało pamiętanego dziś Konstansa II, skądinąd dość niesympatycznej postaci: bizantyjskiego cesarza-bratobójcy, który, pilnując państwowych interesów, przeniósł się z dworem na Sycylię. Kiedy w 663 roku, jako pierwszy od dwóch stuleci władca Wschodniego Cesarstwa Rzymskiego, odwiedził Rzym (przy okazji obdarł z antycznych brązów Panteon i inne wspaniałe budowle), poniektórzy dworzanie zaczęli się obawiać, że cała stolica zostanie przeniesiona z Konstantynopola gdzieś na zachód, prawdopodobnie do Syrakuz. Byłby to ruch rozsądny z punktu widzenia strategii, ale nie z punktu widzenia glamour - łatwo sobie wyobrazić humory urzędniczej warszawki, zmuszonej do przeprowadzki do Łomży. Zawiązano spisek. 15 września 668 roku pokojowiec zamordował cesarza w łaźni. Narzędziem zbrodni była marmurowa mydelniczka.

Można oczywiście dywagować, czy poręczniejszą i groźniejszą bronią jest marmurowa mydelniczka, czy spluwaczka fajansowa, tak czy owak - narzędziem tego typu zapewne można człowieka uśmiercić. O ile wiemy, jakie były przyczyny zabicia Konstansa, o tyle sprawa Snaścina jest nieco mniej oczywista. Cóż, nie był on cesarzem, a jedynie dozorcą wileńskiego mostu.







Jak widać, dochodzenie policyjne odebrało sprawie cały smaczek. Rancewówna zabiła nie kojarzącą się gombrowiczowską spluwaczką, ale zwykłą siekierą. Cóż, gdybyśmy mieli pozostać przy skojarzeniach literackich, przesuwa to ją z pozycji Raskolnikowa na pozycję Smierdiakowa.

Zastanawiający jest aspekt seksualny całej sprawy: romans starszej z młodszym (nader kryminogenny wedle "Tajnego", jak pamiętamy z innych spraw) i rzekoma próba gwałtu pijanego ojca na córce. Wyjaśnienie biegłych, że Snaścin z pewnością nie usiłował zgwałcić córki, bo "mało interesował się kobietami" dziś wydaje się groteskowe. Mnóstwo ojców wykorzystujących seksualnie dzieci nie interesuje się ich matkami ani innymi dorosłymi kobietami. Ponadto: o ile dziś, w czasach obsesji na tle pedofilii, wydaje się wielce prawdopodobnym, że młoda morderczyni będzie się broniła, oskarżając ojca o próbę gwałtu, o tyle nie wiem, czy 80 lat temu była to aż tak oczywista ścieżka? Trudno mi wyrokować. Być może Rancewówna nie była wcale taką zakłamaną bestią, jaką przedstawił w swoim tekście "Tajny Detektyw"?

Za: "Tajny Detektyw" nr 35 rok 4, 26 VIII 1934  

wtorek, 2 października 2012

Zdobycze techniki

Telewizja Fox News lubi raczyć widzów ekscytującymi transmisjami na żywo z policyjnych pościgów - kilka dni temu jednak "zaliczyła poważną wpadkę" (jak to się ujmuje w języku nowoczesnego dziennikarstwa). Ścigany przestępca uciekał skradzionym samochodem, ostrzeliwując policyjny patrol - w pewnym momencie zjechał z drogi, wybiegł z auta, przyłożył sobie do głowy pistolet i strzelił. Zginął na miejscu. I, zarazem, na oczach milionów telewidzów. Z "Tajnego" możemy się dowiedzieć, jak wyglądały pierwsze próby samolotowych pościgów za przestępcami.




Cóż, zbrodniarze uczą się prędko i "urządzenia takie dla policji są potrzebne" od wielu lat również w naszej ojczyźnie sielskiej anielskiej. Ba, powiedziałbym nawet, że się upowszechniły. Podobnie jak operacje na otwartym sercu, które w międzywojniu były wciąż jeszcze szokującą nowością:



(zwracam uwagę P. T. Czytelników na to, jak retuszer efektownie rozwinął fryzurę fryzjera Hamptona, który wygląda jak z reklamy szamponów)

A skoro jesteśmy przy nowinkach, to coś jeszcze. Na początku roku przypominałem tekst, traktujący o dopiero co wynalezionych automatycznych kajdankach. Ale niemiecka nowinka techniczna nie dotarła jeszcze na polskie posterunki, więc w miesiąc później "Tajny Detektyw" podzielił się z czytelnikami kilkoma słowami na temat tego, jak należy się posługiwać tym przydatnym urządzeniem:


Komendant posterunku, ćwiczący systematycznie swoich podwładnych w zakładaniu kajdanek? Widziałem to chyba na kilku filmach.

Za: "Tajny Detektyw" nr 4, rok 2 (24 I 1932) i nr 34, rok 4, 19 VIII 1934