poniedziałek, 23 listopada 2015

Prawo serji nad młodemi córami Terpsychory

Jeszcze w numerze 19. z 1932 "Tajny Detektyw" podsumowywał proces Drożyńskiego, a już w 21. donosił o kolejnej podobnej zbrodni z zazdrości - zastrzeleniu tancerki Przydworskiej z łódzkiego kabaretu "Louvre". Przydworska pośmiertnie trafiła na okładkę, nietypowo, bo w trumnie




Szacowny "Louvre" działał od wielu lat w kamienicy "Pod Gutenbergiem" przy Piotrkowskiej 86 - niedawno z rozmachem odremontowanej, aczkolwiek widać doskonale, że wspaniałe kute ogrodzenie w przyziemiu nie zostało zrekonstruowane w oryginalnej formie, a szkoda. Ponad salą restauracyjną, na piętrze, mieściła się sala główna z siedmioma "gabinetami", wyposażonymi w osobne telefony - i podejrzewam, że to tam działał kabaret i występowała Drożyńska.


Mniej szczęścia miała kamienica przy Sienkiewicza, gdzie doszło do zabójstwa i próby samobójczej - ocalała wprawdzie, ale pozbawiona pięknych balkonów i ze zdewastowanym zupełnie parterem, który straszy obrzydliwymi szyldami i bylejakością:


Pomimo narzucających się podobieństw do tragedii Igi Korczyńskiej, pomimo "prawa serji", pomimo zabójstwa z zazdrości, łódzka historia nie stała się aż tak popularna. Być może zadziałało znużenie publiczności, być może wzięto Kowalskiego za imitatora, kopypaściarza z rewolwerem, trudno orzec.

Widać zresztą spore różnice między tymi dwiema sprawami - Kowalski nie wyciągał od Przydworskiej pieniędzy, tylko miotał się w poczuciu, że "a nuż jakoś to będzie"; Drożyński żył z wyzyskiwania kobiety, Kowalski ciężko pracował jako majster (i ze wstydu podawał się za inżyniera); Drożyński ranił się niegroźnie, Kowalski trafił do szpitala w stanie "prawie beznadziejnym", i tak dalej. 

Okazało się, że stan jednak beznadziejny nie był, zabójcę bowiem odratowano i postawiono przed sądem. Został skazany na trzy lata więzienia za zbrodnię w afekcie, o czym doniosły "Nowiny Codzienne":



Za: "Tajny Detektyw" nr 21, rok II, 22 V 1932, "Nowiny Codzienne" nr 223, rok I, 30 XI 1932

niedziela, 22 listopada 2015

Krew w "Ananasie" czyli dziewczyna pracująca, vol. III

O procesie Drożyńskiego informowało nie tylko dwuodcinkowe wspomnienie Lińskiego i stosowny reportaż z sądu, ale i tylna okładka z wizerunkiem zabójcy Igi Korczyńskiej, wyprowadzanym z sali rozpraw:


Sprawa była tak znana, że aż sześciu adwokatów postanowiło wziąć w niej udział bez honorarium - z czego aż czterech po stronie Drożyńskiego, a dwóch wspierało matkę ofiary. Z pewnością nie działali pro publico bono, bo nie chodziło tu przecież o ochronę podstawowych wolności obywatelskich czy czegoś w tym rodzaju - raczej nakręcali swoją popularność, oczekując przypływu klientów.

Reportaż z sali sądowej zaczyna się od przypomnienia sprawy "znanej artystki Wiśniewskiej", choć oczywiście dziennikarz (lub zecer) nie miał pojęcia, o czym pisał (lub co składał) - bo dramat sprzed lat dotyczył nie Wiśniewskiej, tylko Wisnowskiej, wówczas faktycznie sławnej, ale w latach 30-tych już nieco zapomnianej. Skandal sprzed czterech dekad miał wrócić pod koniec grudnia tego roku, kiedy w jednym z warszawskich przytułków zmarł jej morderca, Barteniew. Wróćmy jednak do Igi z teatrzyku "Ananas":






(na marginesie - i o marginalnym zdjęciu - maleńka uwaga: pan w lewym górnym rogu to może i ojciec Igi Korczyńskiej, ale z pewnością nie na rozprawie, bowiem od kilku ładnych lat już nie żył, co zresztą, jak pamiętamy, było przyczyną, dla której dziewczyna wybrała lukratywny taniec w lokalach zamiast kariery baletowej)

Drożyński należał, jak się zdaje, do zdolnych i bezwzględnych manipulatorów - wprawdzie w czasie procesu nie potwierdziła się plotka, że był żigolakiem-szantażystą, ale żył z kobiet, a Iga nie była pierwsza. Nic dziwnego, że starał się manipulować również emocjami sędziów i publiczności sądowej - jak się zdaje, dość udatnie, choć sympatia sali nie była po jego  stronie.

Stąd może ta ambiwalencja w opisie: wymowny, błyskotliwy sprawiał równocześnie wrażenie "mniej bystrego niż na fotografii"; elegancki i wymuskany, ale o twarzy ziemistej, zniszczonej (hulankami, oczywiście!); tkliwy na punkcie swoich uczuć, a równocześnie przesadny i teatralny. Odbijało się to, rzecz jasna, w ocenach sądu, publiczności i dziennikarzy. Szczegółowo opisuje to kolejny materiał, opublikowany jako podsumowanie wyroku w tydzień później:





Jest na swój sposób ciekawe, że po śmierci lubianej i popularnej Korczyńskiej uwaga była skupiona na niej - utraconej piękności i cud-dziewczynie. Drożyński musiał mieć naprawdę nieprzeciętne zdolności manipulatorskie, skoro udało mu się przenieść całe zainteresowanie sądu i reportera na swoje emocje, przekierować światło reflektora na siebie - widzimy stopniowo, jak z damskiego boksera i bezwzględnego wyzyskiwacza pracującej dziewczyny staje się fascynującą osobowością, którą wszyscy chcą zgłębiać. Może nie człowiekiem szlachetnym, ale na tyle zajmującym, że nie sposób już traktować go jako bezwzględnego drania.

W tym samym czasie - o czym niebawem - ginie inna tancerka, zabita przez zazdrosnego kochanka, Przydworska. Zainteresowanie społeczeństwa jest bez porówniania mniejsze. Tymczasem Drożyński okazuje się tak fascynujący, że za jakiś czas dziennikarze "Tajnego Detektywa" przeprowadzą z nim w więzieniu obszerny wywiad.

Apelacja przyniosła mu zmniejszenie kary do lat sześciu. Wyszedł na wolność jeszcze przed wojną i został kasjerem w jednym z warszawskich teatrów (co słabo świadczy o solidarności środowiska aktorskiego). Nie wiem, jakie były jego dalsze losy - prócz tego, rzecz jasna, że po latach pojawiał się jako złowroga postać w radiowej "Rodzinie Poszepszyńskich". Wprawdzie z błędem, jako Dorożyński, nie Drożyński, ale ostatecznie to też jakaś tradycja, skoro zecer "Tajnego Detektywa" podpisał go kiedyś jako Dachariasza Zrożyńskiego... 



Za: "Tajny Detektyw" nr 18 i 19, rok II, 1 i 8 V 1932


poniedziałek, 16 listopada 2015

Krew w "Ananasie" czyli dziewczyna pracująca, vol. II

Drożyński zastrzelił Igę Korczyńską w sierpniu 1931 roku - proces rozpoczął się w kwietniu roku następnego i "Tajny Detektyw" postanowił poprzedzić go materiałem przypominającym tragedię sprzed trzech kwartałów. Na tylną okładkę trafiła efektowna fotografia tancerki, a na rozkładówkę - obszerny materiał o strzałach w teatrzyku "Ananas".









Jakoś ujęło mnie to, że "konstruktywizm", modne słówko epoki, przeniknął również do tańca, i to w lokalach może znanych, ale niekoniecznie stojących na wysokim poziomie artystycznym. To jednak margines sprawy - ciekawszym wydaje się opis stosunków panujących za kulisami, rozmowa z Diagilewem opowiedziana przez naocznego świadka, czy kwestia cenzury - to, że zdejmowano całe przedstawienie, bo ktoś z aktorów ucharakteryzował się na piastującego wysokie stanowiska brata Piłsudskiego.

Autorem wspomnienia był "znany warszawski krytyk teatralny Henryk Liński"; był też, jak się zdaje, koneserem urody damskiej, sądząc z nieco lowelasowskiego opisu cielesnych wdzięków Jadzi Wielgusówny.  W Narodowym Archiwum Cyfrowym natrafiłem na zdjęcie Lińskiego, dziennikarza IKaCa, a gdzie indziej - na informację, że Henryk Liński naprawdę zmienił nazwisko z Lichtensztajn i że był, pod pseudonimem Haliński, autorem rozmaitych przebojów. Henryk Liński (Lichtenberg, Lichtenstein) figuruje również, jako zaginiony w 1939, na internetowej Białoruskiej Liście Katyńskiej. Czy to jedna i ta sama osoba, czy zupełnie różne - pojęcia nie mam, Liński mi się całkowicie wymyka. Ale antysemickie „Prosto z mostu” w notce „Jaracz do Lińskiego” kpi: P. Henryk Liński (Lichtensztajn) jest jak wiadomo niezwykle wszechstronny. Będąc autorem ociekających krwią, straszliwych powieścideł brukowych w „Ostatnich Wiadomościach” – równocześnie specjalizuje się w sprawozdaniach z przyjęć dyplomatycznych. Jest także recenzentem z baletu i specem teatralnym. No, a przy tym wszystkim - stałym współpracownikiem naczelnego organu rządowego, "Gazety Polskiej". Nawet jeśli na internetową listę katyńską wpisano go nieco awansem, jako zaginionego, to możemy przyjąć, że recenzent teatralny, autor wspomnień i notujący pan ze zdjęcia są tożsami:


Pozostaje jednak kwestia zasadnicza: czy można Lińskiemu wierzyć? Że znał Korczyńską, że z nią niejednokrotnie rozmawiał, itd. - zapewne tak, choć niekoniecznie, że obdarzała go swoimi najpromienniejszymi uśmiechami. Natomiast rozmowę z Diagilewem nadto chyba udramatyzował - węszę tu szerokie naddatki wyobraźni. Wiemy bowiem skądinąd, że zastrzelona Korczyńska padła na deski bez słowa, więc niczego o mamusi nie zdołała wyszeptać.

Pod koniec kwietnia 1932 roku, blisko dziewięć miesięcy od strzałów w "Ananasie", rozpoczynał się proces Drożyńskiego. "Kurier Warszawski" wyjaśniał, czym ta sprawa różni się od innych: Sprawa o zabójstwo tancerki posiada znamiona, które powodują, że staje się ona sensacją dla szerokich rzesz publiczności. Ofiara jest artystką. Zbrodnia miała miejsce za kulisami. To ludzi pociąga i sprawia, że publiczność zdaje się niejednokrotnie zapominać, gdzie jest, myśląc, że ma przed oczyma fragment z kryminalnego romansu kinematograficznego. W pewnym nawet momencie procesu przewodniczący musiał upominać publiczność, która zachowywała się nie tak, jak w sądzie zachowywać się należy". O tym jednak w następnym odcinku.



PS: I jeszcze tajnodetektywowy apdejt. 21go listopada wielka premiera płyty "Tajny" i książki "Nowy Tajny Detektyw" w Narodowym Instytucie Audiowizualnym na Wałbrzyskiej 5 w Warszawie. Oprócz tego udało mi się kupić pełen rocznik 1933, dzięki czemu mam teraz już 196 numerów z ogólnej liczby około 210-215. Przygotujcie się na kolejne arcyciekawe historie! :)

Za: "Tajny Detektyw" nr 17 i 18, rok II, 24 IV i 1 V 1932 oraz "Kurier Warszawski" nr 117/1932


niedziela, 8 listopada 2015

Krew w "Ananasie" czyli dziewczyna pracująca, vol. I

Teatrzyk "Ananas" był jednym z niezliczonych lokali rozrywkowych przedwojennej Warszawy - i zniknąłby z pamięci zbiorowej jak niemal wszystkie, prócz Ziemiańskiej, Adrii czy Qui Pro Quo, gdyby nie tragiczna śmierć jednej z najbardziej popularnych tancerek stolicy.


"Ananas" działał w Hotelu Metropol na rogu Marszałkowskiej i Złotej w Warszawie - tam, gdzie dziś narożnik Domów Towarowych Centrum. Jerzy S. Majewski pisze, że mieścił się w budynku mocno już zużytym i jak na skalę zabudowy Marszałkowskiej śmiesznie niskim, bo jednopiętrowym. Kamienica o prostej architekturze ożywionej jedynie środkowym pseudoryzalitem z trójkątnym szczytem była reliktem czasów, gdy w pierwszej połowie XIX w. Marszałkowska należała do ulic peryferyjnych. Budynek powstał w latach 1830-32 u zbiegu ze Złotą w miejscu starego dworku. Wzniósł go bankier Aleksander Wertheim z myślą o ulokowaniu tu fabryki tapet. [...] W końcu u schyłku XIX w. dom przebudowano. Parter zajęły sklepy, piętro zaś hotel Metropol wymieniany wśród trzeciorzędnych. Pojawiał się na łamach prasy przy okazji takich sensacji kryminalnych jak np. samobójstwo "romantycznych kochanków" w styczniu 1911 r. Istotnie, "Metropol" już wkrótce miał zniknąć z powierzchni ziemi i zrobić miejsce dla przedłużenia modernistycznego budynku Assicurazioni Generali Trieste na Złotej - inwestycję planowano na rok 1940 i z oczywistych przyczyn do niej nie doszło. "Metropol" przepadł w czasie wojny a gmach Assicurazioni wprawdzie ją przetrwał i istnieje po dziś dzień, jednak nigdy nie zyskał jakże efektownego skrzydła od Marszałkowskiej:


Wróćmy jednak do naszej bohaterki, której losy dobrze podsumowują jedną ze ścieżek kariery, dostępnych wówczas kobietom. Jadwiga Wielgusówna, bo tak się nazywała, miała wybitny talent taneczny i była obiecującą uczennicą szkoły baletowej. Ale młode baletnice od dawna były, wzorem Paryża, zbiorowiskiem "kąsków do schrupania", grupą ładnych, zgrabnych panienek, z których pan z towarzystwa stosunkowo niewielkim kosztem mógł sobie zrobić utrzymankę - była to niechlubna tradycja, sięgająca co najmniej XVIII wieku i w Warszawie miała się nieźle. Z Jadwigą - Igą - było tym łatwiej, że, osierocona przez ojca jako nastolatka, zaczęła utrzymywać swoim tańcem matkę i chorą siostrę. Nic dziwnego, że zgodziła się nie tylko porzucić balet na rzecz kilkakrotnie lepiej płatnych występów kabaretowych, ale i poszukała oparcia w "opiekunie". Niestety, został nim student prawa, Zachariasz Drożyński, który okazał się jej największym wrogiem: najpierw zabronił jej dołączyć do jednego z najsłynniejszych zespołów baletowych świata, czyli "Baletów Rosyjskich" Diagilewa, potem żerował na jej pieniądzach i urządzał sceny zazdrości, wreszcie - zastrzelił.
Tragiczny koniec Igi Korczyńskiej wstrząsnął miastem - była znana ze swojej południowej urody i tanecznego temperamentu, ale przede wszystkim cieszyła się dużą sympatią publiczności. Sugestia "Tajnego Detektywa", że Zachariasz Drożyński był żigolakiem-szantażystą ewidentnie idzie w sukurs opinii warszawiaków, którzy znienawidzili mordercę. Jego proces był jedną z causes celebres epoki i wzbudził ogromne zainteresowanie prasy - ale o tym w następnym odcinku.


Za: "Tajny Detektyw" nr 31, rok I, 16 VIII 1931 oraz tekst Jerzego S. Majewskiego "Tutaj zastrzelono znaną tancerkę"