Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1931/41. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1931/41. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 19 kwietnia 2015

Zbójcy na szubienicy

O ile w czasie wojny mieliśmy mnóstwo pokazowych egzekucji publicznych, organizowanych przez władze okupacyjne, a po wojnie kilka przypadków oglądanego przez tłumy wieszania zbrodniarzy nazistowskich, o tyle w dwudziestoleciu wyroki śmierci wykonywano na więziennych dziedzińcach - gapiowie więc gromadzili się przy bramach, by obejrzeć przynajmniej wóz z ciałami skazańców.


Nie udało mi się dotrzeć do danych statystycznych, ilu egzekucji dokonywano w międzywojennej Polsce, z pewnością jednak było ich sporo, bo wiele tekstów w "Tajnym Detektywie" wspomina o takim zakończeniu sprawy. W lipcu 1932 roku wprowadzono nowy kodeks karny, tzw. kodeks Makarewicza (od nazwiska prof. Juliusza Makarewicza z Komisji Kodyfikacyjnej, która miała zespolić przepisy prawne na terenie trzech byłych zaborów), w którym najwyższy wymiar kary (przez powieszenie) można było zasądzić w przypadku pięciu przestępstw: 
1. zdrady stanu (próby oderwania terytorium od RP lub zagrożenia jej niepodległości)
2. zagrożenia życiu lub zdrowiu prezydenta RP
3. udziału w działaniach wojennych przeciw RP w obcym wojsku
4. prowadzenia własnych działań wojennych przeciwko RP
5. zabójstwa. 
Co ciekawe, wcześniej kara śmierci (wedle ustaw dotyczących "odpowiedzialności za przestępstwa popełnione przez urzędników z żądzy zysku" z lat 1920 i 1921), groziła również za korupcję. Urzędnik przyjmujący łapówkę miał być rozstrzelany, wręczającemu łapówkę groziło od 4 do 15 lat więzienia, chyba, że trudnił się łapownictwem zawodowo - wtedy również mógł stanąć przed plutonem egzekucyjnym. Przepisy te jednak - dość, przyznajmy, drakońskie - zostały zniesione w roku 1923.

W dwudziestoleciu zdarzały się czasem wyroki za szpiegostwo i zabójstwa polityczne. Jeden jedyny z artykułu o narażenie życia prezydenta RP (chodzi oczywiście o mord Niewiadomskiego na Narutowiczu), ale były i inne - na przykład ukraińskich nacjonalistów na osobie posła Hołówki; choć akurat najsłynniejszy zamachowiec z OUNu, Hryhorij Maciejko, który zabił ministra Pierackiego, zdołał wymknąć się sprawiedliwości. Jednak znakomita większość kar śmierci dotyczyła pospolitych, zbójeckich morderstw, dokonywanych przez bezwzględnych bandziorów. W przypadku innych zabójstw w grę często wchodziły okoliczności łagodzące - a tu była tylko tępa żądza zysku, choćby i opisywana, jak w przypadku przestępców z Inowrocławia, jako potrzeba zapewnienia sobie spokojnej starości.






Ostatecznie jednak przyznać trzeba, że bandyci z Inowrocławia byli nie tylko pazernymi typami, ale i partaczami. Choć na swój sposób wzruszające jest ich ostatnie życzenie: tort. Jak złe dzieciaki, które coś zbroiły i przed karą chcą jeszcze zażyć słodyczy - co może bardziej pasowałoby do bohaterów poprzedniej notki.

A skoro już przy tym jesteśmy, to również tym razem jeden z bohaterów ma swojego doppelgangera, choć, w przeciwieństwie do Alojzego Kaweckiego, którego nazwiskowy sobowtór jest przestępcą, Franciszek Retman był postacią nie tylko szlachetną, zawikłaną w bardzo subtelne dylematy etyczne, ale i fikcyjną. Tak się bowiem nazywał główny bohater jednego z najsłynniejszych filmów kina moralnego niepokoju - "Iluminacji" Krzysztofa Zanussiego z roku 1972. O ile jednak wiadomo, że Juliusz Machulski, pisząc scenariusz "Vabanque", wykorzystał prawdziwe nazwiska przestępców i policjantów (Kwinto, Duńczyk, Przygoda), o tyle tutaj zbieżność jest chyba przypadkowa...

Za: "Tajny Detektyw" nr 41, rok III, 8 X 1933

piątek, 17 kwietnia 2015

Tacy mili chłopcy, czyli krótka notka o zabijaniu

Ludzie, jak wiadomo, potrafią zamordować za kilka złotych; osiemnastoletnim Alojzym Kaweckim i dziewiętnastoletnim Józefem Brudnym, młodymi robotnikami, powodowało jednak inne pożądanie: pożądanie samochodu, który w latach trzydziestych był dobrem nieporównywalnie rzadszym, niż dzisiaj.



Ile kosztował przed wojną samochód? Rozmaicie. Za auto dla mas, jak Ford Eifel, Ford 10 HP czy Fiat 508 - a takim zapewne pojazdem woził klientów kaliski taksówkarz Świątek - trzeba było zapłacić 5,5 - 6 tys, złotych, podczas gdy robotnik, jeśli w ogóle miał pracę, zarabiał miesięcznie około stówki. Młody czeladnik zapewne mniej - więc Brudny i Kawecki o kupnie samochodu mogli tylko pomarzyć. Postanowili jednak pójść na skróty.

Nie bardzo wiem, co planowali? Bo że plan istniał, to rzecz pewna - przygotowali się zbyt uważnie, by uznać to za improwizację. Zamierzali tylko się przejechać? Czy założyć własne taksówkarskie przedsiębiorstwo (nie bacząc, że policja z pewnością szukałaby samochodu zamordowanego szofera)? Tak czy owak, pięć lat więzienia z pewnością do planu nie należało.

Lata jednak minęły; Alojzy Kawecki żyje i siedzi w więzieniu, a przynajmniej żył i siedział jeszcze w roku 2010. Nie, nie ten z historii - zupełnie inny. Płocczanin, recydywista Alojzy Kawecki, odsiadujący w Strzelcach Opolskich wyrok za współuczestnictwo w morderstwie: pobicie do nieprzytomności i spalenie żywcem kompana od kieliszka. Za kratami odkrył w sobie talent literacki i pisuje rymowane bajki o tematyce religijnej. Dwie z nich nawet opublikował.


Za: "Tajny Detektyw" nr 41, rok III, 8 X 1933

czwartek, 16 kwietnia 2015

Epileptyk z nożem, czyli Noc świętego Bartłomieja w Skolu

W szaleństwie, jak wiemy, może być metoda - ludzie obłąkani nierzadko planują swoje czyny, wymykające się zdrowemu rozsądkowi, z zadziwiającą precyzją i konsekwencją. Jednak młody urzędnik Karol Tyczyński wszystko poplątał.


Historia rodziny Franciszka Tyczyńskiego brzmi jak historia Hioba: pracuje jako listonosz w dobrej, dbającej o pracowników firmie, ma dużą i udaną rodzinę, po czym wszystko w życiu stopniowo mu się rozlatuje. Najpierw jeden syn umiera, a drugi popada w obłęd, którego, pomimo wydawania znacznych sum na lekarzy, nie daje się uleczyć; potem córka, przejęta losem brata, zapada na jakąś śmiertelną chorobę duszy, wreszcie Karol, którego obłęd postępuje, rzuca się na bliskich z nożem. Ale nawet i on ponosi klęskę: rodzice ostatecznie atak przeżywają, a planowana powtórka Nocy św. Bartłomieja wypada w październiku zamiast, jak być powinno, w sierpniu. Wszystko źle. 


Dwoje Tyczyńskich, którzy zabronili się wieźć do szpitala i "dochodzą do siebie w domu" wygląda, jakby leżeli w pościeli w jakimś przedśmiertnym stuporze. Ale może to tylko niema niezgoda na tak niesprawiedliwy los?

*

Warto może jeszcze wspomnieć o Skolu, miejscowości dziś niemal całkiem zapomnianej. Skole leży w Bieszczadach - dziś na Ukrainie, mniej więcej pięćdziesiąt kilometrów od polskiej granicy. W międzywojniu słynęło jako majątek braci Groedel, właścicieli wielkich tartaków i rozległych dóbr, w których odbywały się ponoć najlepsze polowania w całej Polsce.

Hermann Groedel
Żona Hermanna, Melania z Weinerów
Trzej bracia Groedelowie, Hermann, Albert i Bernard, pochodzili z żydowskiej rodziny, mieszkającej w Hesji; wyemigrowali stamtąd do Transylwanii i założyli przedsiębiorstwo Transylvanian Forest Industry, szybko zarabiając ogromne pieniądze i dosługując się tytułu "królów węgierskiego drewna" (oraz austriackich baronów). Jeden z nich, Hermann, postanowił przenieść siedzibę firmy do Skola, gdzie kupił rozległe lasy (36 tys. hektarów); w niedalekiej Wetlinie miał jeszcze kolejne 5 tys., w Wełdzirzu był współwłaścicielem 33 tys. hektarów. Dalsze ziemie należące do firmy leżały w Czechosłowacji, Polsce. Rumunii i na Węgrzech. Groedelowie mieli też własne linie morskie z czterema parowcami, rozwożącymi drewno po całym świecie. I forsy jak lodu.


Zamek, leżący w ogromnych lasach, stał się mekką myśliwych nie tylko krajowych, ale i z całej Europy; polowało tu wielu przedstawicieli arystokratycznych rodów - słynna gościnność Groedla sprawiała widocznie, że nie strojono fumów i nie wypominano mu ani nuworyszostwa, ani żydowskiego pochodzenia. (więcej o polowaniach w Skolu TUTAJ). Sam gmach zachował się jakoś po dziś dzień, choć nieco podupadły i bez rozkradzionego i zniszczonego wyposażenia, zdażył bowiem służyć jako siedziba NKWD i gestapo oraz szkoła z internatem i sierociniec. Dwie boczne wieże zostały zniszczone prawdopodobnie w czasie pierwszej wojny światowej, kiedy w tym rejonie toczyły się ostre walki; w międzywojniu ryzality pozostawiono tylko na parterze, zwieńczone na pierwszym piętrze tarasami, natomiast wysoki hełm umieszczono nad głównym wejściem. 



Za: "Tajny Detektyw" nr 41, rok III, 8 X 1933 i artykuł St. Niciei "Skole - mekka myśliwych"

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Tajemnica środka na nagniotki firmy "Unicum"

Przeznaczenie nie wybiera. Można żyć spokojnie i pracowicie, rozwijać przedsiębiorstwo, wytrwale doskonalić nowe formuły rewelacyjnego środka na nagniotki oraz płynu do zmniejszania pocenia stóp i pach - a tu, proszę, wkracza Nemezis i jedną eksplozją kotła zmiata z powierzchni ziemi zapobiegliwego wynalazcę Jurkiewicza! Ale to nie koniec tej historii, a dopiero początek.


Nie wiem, co stało się dalej z panią Hajncel-Jurkiewiczową i jej siostrą, nie dysponuję wypowiedziami z ewentualnego procesu, mogę zatem tylko gdybać o motywach i losach bohaterek tej historii. "Unicum" mogło być wcześniej firmą dobrze prosperującą dzięki produkcji "Pluskwiolu", środka na nagniotki (pod nazwą "Jurkanun", patent z roku 1909) i soli do nóg, ale Wielki Kryzys robił swoje - może dlatego wdowa Jurkiewiczowa postanowiła podreperować budżet firmy i domu kolportażem podrabianych monet, wchodząc w spółkę z fałszerzem?

Natomiast coś mnie kusi, żeby zupełnie inaczej ocenić czyn pasierbic, panien Jurkiewiczówien, które opublikowały w prasie wspomniane w tekście ogłoszenie. Ich macocha nie wygląda mi wcale na najsympatyczniejszą macochę świata; może więc pasierbice postanowiły ni mniej, ni więcej, tylko rozpropagować możliwie jak najszerzej kompromitujące ją oskarżenie? Z jednej strony zachowywały twarz, bo "broniły przybranej matki jak lwice", z drugiej - stawiały krok na drodze do przejęcia firmy zbudowanej przez ojca. Ale to, oczywiście, tylko gdybania.


Za: "Tajny Detektyw" nr 41, rok III, 8 X 1933

piątek, 10 kwietnia 2015

Żydowscy uchodźcy, czyli przez zieloną granicę do radzieckiej szczęśliwości

Dziś, kiedy tak wielu uchodźców, pragnąc ocalić życie, przekracza granice Europy i pada ofiarą bezwzględnych przemytników, warto może przypomnieć, że przed wojną przemytnicy byli równie bezwzględni. A uciekano w czasem nader zaskakujących kierunkach - na przykład do stalinowskiej Rosji.


Okładki, która tak pięknie zestawia na dwóch przekątnych postać żołnierza i ostre rytmy linii elektrycznych, nie powstydziliby się ówcześni rosyjscy artyści, jak choćby Gustav Klucis czy El Lissitzky. To najprawdopodobniej dzieło Brzeskiego, jedna z najciekawszych okładek pisma, wyraźnie nawiązująca do radzieckiego konstruktywizmu - czy to nie fascynujące, że w 1933 roku dział graficzny tabloidu robił takie cuda? Zresztą rozkładówka z bezbrzeżnym śniegiem i twarzami zaginionych, wkomponowanymi w znak zapytania, też jest niczego sobie:


Ale przeczytajmy, co to za dwanaście osób zaginęło na granicy:



Rzuca się w oczy, że to żydowska opowieść. Żydowskie są ofiary, Żydami są macherzy od przemytu, Żydem jest kuzyn jednego z nich, który siedzi za przemyt komunistycznej literatury, Żydem jest wreszcie, jak można sądzić z nazwiska, autor tekstu, Gabriel Fejgel (sądzę, że boheterowie reportażu mogli nie mówić po polsku i "Tajny Detektyw" musiał oddelegować dziennikarza, władającego jidysz); podobnie jak w przypadku gangów, uprowadzających dziewczyny do domów publicznych w Ameryce Południowej, całe przestępstwo wydarzało się w obrębie społeczności żydowskiej. Ale trudno się temu dziwić: w przedwojennym Dołhinowie przed wojną dwie trzecie mieszkańców (1747 osób) było wyznania mojżeszowego (w czasie wojny przez tamtejsze getto przeszło - w większości ginąc - aż pięć tysięcy ludzi).

Skąd pomysł, by uciekać za wschodnią granicę, za te "druty kolczaste"? Kresy w ogóle były biedne, a w dobie Wielkiego Kryzysu jeszcze biedniejsze; jako takim gwarantem utrzymania były państwowe posady - urzędnika, policjanta, listonosza, nauczyciela - ale masy żydowskie pozostawały na ogół poza tą grupą (nieprzypadkowo jedyny Polak w tej historii to przodownik Malinowski z policji). Ci, którzy trudnili się rzemiosłem (i którym wcześniej jakoś się wiodło), jak choćby opisany w tekście krawiec, w okresie kryzysu i powszechnego zubożenia nie mieli komu sprzedawać swoich produktów. Równocześnie jednak w samym artykule widać sygnały, że mogli się spodziewać jak najgorszego: Perewoznik wie to i owo od "reemigrantów", czyli od ludzi, którzy przez granicę najpierw uciekli do Związku Radzieckiego, a potem jednak z jakichś powodów wrócili. Wie też, że "o rzeczy tak trudno w Sowietach". Jego ucieczka to ucieczka desperata, który nie ma się jak utrzymać w rodzinnym miasteczku i rzuca się na głęboką wodę w straszliwsze jeszcze miejsce.

Niestety, nie natrafiłem na razie na żadne wzmianki o zaginionych (czy też zamordowanych) uchodźcach, ani też o tym, czy przemytników postawiono przed sądem i skazano. Natrafiłem tylko w archiwum Yad Vashem na krótką wzmiankę, dotyczącą jednego ze szwarccharakterów tego dramatu: Aba Dimenstein, urodzony w Dokszycach, w czasie wojny trafił do getta w Dołhinowie i tam też został zamordowany w roku 1941, podobnie jak inni dołhińscy Żydzi. Do rejestru ofiar podał go wnuk Wiktor, on też dostarczył poniższą fotografię z jakiejś, można się spodziewać, rodzinnej uroczystości. Bo bezwzględni przemytnicy też mają swoje życie rodzinne, zegar na ścianie, świeczki na stole, dzieci i wnuki.

Wiktor to chłopiec stojący pod zegarem, wskazany najszerszą linią; po prawej i nieco w dół od niego widać kobietę, "mamę Rachelę", i zasłoniętego nieco jej policzkiem i fryzurą mężczyznę, "tatę Abrahama". Zdjęcie mogło zostać opisane w ten sposób przez ojca Wiktora, a syna Racheli i Aby, aczkolwiek nie wiem, czy był nim wspomniany w tekście Szepsel Dimensztajn.




Za: "Tajny Detektyw" nr 41, rok III, 8 X 1933

piątek, 21 września 2012

Drobne ogłoszenia, drobne ogłoszenia... vol. II

I znów garść tego, co zazwyczaj w strukturze gazety upychane jest po marginesach, ignorowane, a po latach wydaje się nie mniej zajmujące, niż krwawe morderstwo: ogłoszenia, odpowiedzi redakcji, reklamy.

Najbardziej rozczula mnie - niestrudzonego poszukiwacza archiwalnych numerów "Tajnego" - to zapewnienie, że brakujące numery można sobie uzupełnić po 30 gr od sztuki. Ach!











 




Za: "Tajny Detektyw" nr 41 rok I, 25 X 1931, nr 4 i 10 rok II, 24 I i 6 III 1932, nr 47, rok III, 19 XI 1933, nr 33, 34, 36, rok IV, 12 VIII, 19 VIII i 2 IX 1934

niedziela, 30 października 2011

Dwa wyroki śmierci i komercja bożonarodzeniowa

Ta ilustrowana kilkoma zdjęciami procesowymi podrzędna wzmianka o dwóch wyrokach śmierci nie zasługiwałaby zapewne na wspomnienie, gdyby nie jej oprawa graficzna. Otóż fragment dotyczący przeprowadzenia egzekucji, gdzie dziennikarz "Tajnego" rozwodzi się nad odstraszającą rolą takich rozwiązań, flankowana jest reklamami cukierków, środka antykoncepcyjnego "Amour" oraz - last but not least - browninga, którym popełniono niejedną z opisywanych w "Tajnym" zbrodni. Co więcej, jest to wystrzałowa, bo bożonarodzeniowa reklama pistoletu; w czasach, kiedy narzekamy na falę komercji i aranżowanie świątecznych wystaw tuż po Wszystkich Świętych, pamiętajmy, że w latach trzydziestych numer z 11. października już obnosił się z bożonarodzeniowymi reklamami browningów i piwa Okocim.













(poniżej parę reklam z innych numerów)










Za: "Tajny Detektyw" nr 39, rok I (11 X 1931), a także nr 41, 42, 45 i 46

sobota, 15 października 2011

Jubileuszowo: solidna zbrodnia w dwóch reportażach Vol. I

To już setny wpis na tym blogu - kto by pomyślał! Z okazji jubileuszu wklejam w dwóch odcinkach obszerny materiał z dwóch kolejnych numerów Tajnego Detektywa, który w obu przypadkach zajął okładkę i solidną rozkładówkę. Idzie o potrójne morderstwo woźnicy i żydowskich kupców na drodze pod Miechowem (wówczas "na dalekich traktach Rzeczypospolitej" - były to już bowiem niemalże kresy zachodnie).








Jest rok 1931 i, proszę zauważyć, czytelnik "Tajnego" musi częściowo przynajmniej rozumieć jidysz, skoro w ramach "dodawania kolorytu" trafiają do tekstu wtrącenia w tym języku (a w innych tekstach nie trafiały np. wtrącenia niemieckie). Ale wszystko właściwie mogłoby się dziać i trzydzieści, i pięćdziesiąt, i sto pięćdziesiąt lat wcześniej. Po jednej stronie mamy Żydów ("synów Merkurego" handlujących pierzem): Abram Szaulewicz, Benjamin Stein, Szmuel Holcberg nazywają się tak, że nie mamy najmniejszych wątpliwości ("Młynarczyk" jest mniej wymowne, ale imię Berek wystarczy), po drugiej - Polacy: Mazur, Chwastek, Kita, Piec i, co ciekawe, Rorek. Scenerią jest prowincja na styku Galicji i Kongresówki: powolne furmanki, rozmiękłe trakty, małe miasteczka. Miechów, w którym przez sto lat nie wolno się było osiedlić żadnemu Żydowi - a który w międzywojniu był typowym polsko-żydowskim miasteczkiem. Pierze, błoto, ciemna mgła, strzały w ciemności. "Polska - jak głosiła pewna francuska encyklopedia - to kraj błotnisty, w którym mieszkają Żydzi." 

Za: "Tajny Detektyw" nr 41, rok I (25 X 1931)