środa, 18 kwietnia 2012

Uwaga! Napad! Uwaga! Palce!

Nie tak dawno pisałem tu - za "Tajnym detektywem" o niemieckim wynalazku: zatrzaskujących się na nadgarstku kajdankach, które znamy ze wszystkich hollywoodzkich kryminałów. Tymczasem kolejny ciekawy wynalazek, który jednak w tej formie chyba się nie przyjął:


Od czasów dzielnego inspektora Huffa z New Jersey (lub Yersey, po dwóch latach od rozpoczęcia wydawania "Tajnego" redaktorzy byli wciąż beztroscy jeśli chodzi o pisownię) miriady banków na całym świecie mają swoje systemy zabezpieczeń i alarmów "obsługiwanych prądem elektrycznym". A jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że system Huffa musiał zostać poddany krytyce, kiedy po raz pierwszy zadziałał bez zarzutu, przecinając na pół wszystko to, co znajdowało się na linii błyskawicznie zamykających się krat i szuflad: banknoty, palce kasjerów, palce klientów. Oto i scenariusz dla jakiegoś reżysera filmów w stylu "czarny slapstick".

Na razie detektyw Huff pokazuje wynalazek, kusząco wystawiając palec wskazujący. Nie wiadomo, jak długo nim się cieszył. Każdy system, nawet alarmowy, ma jakieś ofiary.

Za: "Tajny Detektyw" nr 11, rok 2 (13 III 1932)

wtorek, 10 kwietnia 2012

A on był hrabia w czarnym fraku

Mam słabość do opowieści o oszustach. To bowiem, na co się nabieramy, mówi mnóstwo o naszych prawdziwych (bądź urojonych) potrzebach, o naszych marzeniach, oczekiwaniach wobec świata, snobizmach, tęsknotach. Tak było też z fałszywym hrabią Harrym Friedrichem, który grasował w Zakopanem "wśród rumby narciarsko-tanecznej" która, jak się dowiadujemy, pozwalała bywalcom zapomnieć o szalejącej "kryzie", czyli Wielkim Kryzysie.







Trudno powiedzieć, w czym - poza okradzeniem ojcowskiej kasy - Frydrych zawinił; ot, lubił się przebierać, więc wybierał to mundur, to tytuł, to profesję baletmistrza. Przed wojną mundur znaczył - również prawnie - więcej niż dziś (za tzw."obrazę munduru" groziły poważne sankcje), tytuł hrabiowski tyle co nic (został zniesiony konstytucją marcową w 1921 roku, a konstytucja kwietniowa z 1935, odwołująca marcową, nie zdołała go jeszcze przywrócić), a profesją baletmistrza trudno było chyba komukolwiek zaimponować. Dziś znajdziemy całą furę "szacownych" kapituł orderowych i "heroldii", które przyznają herby i ordery komu popadnie (muszę się przyznać do wstydliwej przyjemności: uwielbiam wchodzić na strony tych stowarzyszeń i obserwować, jak cudownie zawiązują sojusze z najbardziej szaleńczymi uzurpatorami z innych krajów; to barwna alternatywna rzeczywistość, fikcja utrzymywana z ogromnym samozaparciem, o której istnieniu większość ludzi nie ma zielonego pojęcia).

Oczywiście, Frydrych mógł mieć plany dalekosiężne i, wydając pieniądze przez kilka tygodni, budował tylko dobrą opinię bogacza. W swoim czasie poprosiłby poufnie paru gentlemanów i parę dam z towarzystwa o niesłychanie pilną pożyczkę, dług honorowy, który bezzwłocznie spłaci, po czym uciekłby do innego kurortu, powiedzmy - do Zoppot, gdzie mały Oskar Matzerath oglądał polskie arystokratki z pomalowanymi na fioletowo paznokciami i polskich arystokratów w niebieskich okularach przeciwsłonecznych. A może wybrałby dla odmiany sutannę i działał jak oszust z Pelplina, o którym niedawno pisałem? Trudno orzec.

Przyskrzyniony, wrócił do Łodzi, do ojca-kamienicznika, odsiedział zapewne jakiś wyrok. O jego dalszych, wojennych i powojennych losach, nie mam żadnych danych, a szkoda.

Nawiasem mówiąc: redaktor (jak również ilustrator) Tajnego pomylił się sromotnie, korona hrabiowska jest dziewięciopałkowa, siedmiopałkowa jest baronowska. Stąd też piękny dialog w "Na ustach grzechu" Samozwaniec:

—   Pani hrabino — zaczęła mówić Steńka głosem nieco wzruszonym  — poniekąd pragnęłabym się dowiedzieć, jak się ma zdrowie jedynaka. 

 — Pani jest zbyt łaskawą — uśmiechnęła się kurczowo hrabina — jedynak  mój, o którym pani wyżej wspomniała, lepiej się czuje wśród palm, pomarańcz  i kaktusów Riviery, niż w otoczeniu niezabudek spod szlacheckiego płotu.Tak,  tak, panieneczko; utytułowane gołąbki nie lecą łatwo do gąbki... i mydła — dokończyła ze złym pośmiechem.  
Steńka zerwała się, blada jak bielmo.  
—Hamuj się, hrabino, abym nie zapomniała o twoich dziewięciu pałkach! — wyrzekła dumnie. 

 — Pamiętaj pani lepiej o swoich pięciu klepkach —zaklekotała hrabina.   


Za: "Tajny Detektyw" nr 11, rok 2 (13 III 1932)

sobota, 7 kwietnia 2012

Wielkanocna komercha 80 lat temu

W przedwielkanocnym numerze Tajnego (80 lat temu święta wypadały wcześniej, zatem w numerze marcowym) ukazało się sporo ogłoszeń reklamowych - mam wrażenie, że nieco więcej, niż zazwyczaj; zresztą w numerach świątecznych reklamodawcy musieli rezerwować miejsce z wyprzedzeniem.

Takie oto towary próbowano sprzedać z okazji pisanek, zająca, mazurkowego szału i Męki Pańskiej:






O czym zawiadamia, łącząc najlepsze życzenia świąteczne,
   - Tajny Detektyw.

Za: "Tajny Detektyw" nr 11, rok 2 (13 III 1932)

niedziela, 1 kwietnia 2012

Radny Tasiemka czyli: bywało gorzej

Narzeka się dość powszechnie na obecnych polityków: że łotry, łajdaki, przestępcy, dranie - częściowo, rzec trzeba, słusznie, choć uogólnienie to, jak każde uogólnienie, bardzo jest krzywdzące. Tymczasem warto przypomnieć, że bywało z tym znacznie gorzej. 80 lat temu na czele warszawskiej mafii i rekietierów stał "Tata Tasiemka", radny miasta stołecznego z ładną kartą niepodległościową.


Zażywny jegomość na zdjęciu to właśnie ów "Tasiemka", radny Łukasz Siemiątkowski. Pseudonim bossa pochodził z czasów, kiedy, pracując w branży pasmanteryjnej, działał w PPSie - m.in. przygotowywał uwolnienie więźniów z Pawiaka, współpracował z Organizacją Bojową PPSu, dwa razy się przesiedział (za pierwszym razem wyszedł z braku dowodów, za drugim czekała go kara śmierci wyznaczona na 14 listopada 1918; 11 listopada został, oczywiście, zwolniony z cytadeli). Po wojnie dalej działał w PPSie, już w warunkach pokojowych, i dostał się do rady miasta; ba, kandydował nawet, bezskutecznie, do senatu.

Tymczasem na początku 1932 roku w Warszawie gruchnęła wieść, że to właśnie on stał za wieloletnią akcją wymuszania na największym bazarze miejskim, tzw. Kercelaku na Woli (nazwa pochodziła od niegdysiejszego właściciela tamtejszych placów, Józefa Kercelego). Oczywiście, sam sobie rąk raczej nie kalał, miał od tego ludzi, zwłaszcza swojego pomagiera, Leona Pantaleona Karpińskiego. Tekst w "Tajnym" niechaj zaświadczy, że była to grupa, która nie przebierała w środkach (a swoją drogą, proszę się przyjrzeć rozmaitości bandy: Judka Sztajnwort był zapewne Żydem, Janiak i Plackowski to pewnie Polacy, nazwisko Osmański sugeruje przodków tatarskich, Leon Pantaleon to imiona wskazujące na mocne zrusyfikowanie i, prawdopodobnie, religię prawosławną... oto i przedwojenna Warszawa...).



Ale są ludzie niezatapialni. Wprawdzie "Tasiemka" wpadł, mleko się wylało i w polityce nie było dla niego miejsca, ale na dno nie poszedł. W procesie, w którym powszechnie mataczono i zastraszano świadków, Siemiątkowskiego skazano na 3 lata, a jego podwładnego na 6 lat (pozostali otrzymali wyroki w granicach od roku do pięciu); po apelacji zmniejszono karę "Tasiemce" do lat dwóch, ale i tak został przedwcześnie zwolniony dzięki ułaskawieniu decyzją prezydenta Mościckiego. Swój człowiek, równy gość. Może rabował, może gwałcił, może mordował - ale pewnie nie osobiście. A taki dzielny bojowiec pepeesowski! I tak to się potoczyło korytarzami prezydenckich kancelarii, dokładnie tak, jak toczyło się nieraz po 1989 roku...

By nie pozostawiać jednostronnego obrazu tej ciekawej postaci, dodać należy, że od wybuchu wojny Tasiemka zaangażował się ponownie w działalność podziemną - zupełnie jakby zawsze musiał działać w konspiracji, a że za wolnej Polski nie miał przeciw komu, to zajął się przestępczością. W 1942 roku zaaresztowano go razem z synem i zamknięto na Pawiaku, stamtąd zaś trafił na Majdanek, gdzie zmarł na tyfus. Czy samemu cierpiąc miał wyrzuty sumienia, że był kiedyś źródłem cierpień dla wielu? Historia milczy.

Za: "Tajny Detektyw" nr 11, rok 2 (13 III 1932)