poniedziałek, 29 grudnia 2014

Córka pastora na ławie oskarżonych - vol. II Henry Fonda

Proces szajki Millenów był ciekawy z jeszcze jednego powodu: dzięki zeznaniom, złożonym w lutym przez Fabera, ocalono życie dwóch Bogu ducha winnych ludzi, którzy już-już wybierali się na krzesło elektryczne. 



W październiku 1933 trzej rabusie weszli do kina Paramount w Lynn, zamknęli sterroryzowanych pracowników i zaczęli dobierać się do sejfu. Jako że szło im to niesporo, kazali kinowemu woźnemu zadzwonić do pana Breshahana, asystenta kierownika, i wezwać go do kina. Zanim jednak dotarł na miejsce, do pomieszczenia wbiegł kinowy plakaciarz; któryś z przestępców położył go trupem jednym, celnym strzałem w serce (wedle innego zeznania: ogłuszył go uderzeniem kolby pistoletu, a następnie zastrzelił). Kiedy pan Breshahan przybył z kluczami, Millenowie z Faberem opróżnili kasę i, zostawiając za sobą trupa, odjechali bezpiecznie w siną dal.

Było jednak wielu świadków - i to oni jako rabusiów wskazali dwóch taksówkarzy: Clementa Molwaya i jego kolegę, Louisa Berretta. Rozpoczął się proces iście kafkowski. Pięciu z ośmiu świadków rozpoznało w taksówkarzach morderców; oni z kolei nie mieli żadnego alibi, bo cały dzień pracowali, ale nie potrafili przedstawić na to żadnych świadectw. Jeden jedyny ekspert od balistyki stwierdził, że pocisk, którym zabito ofiarę, padł z broni, z której zabito również policjanta w Needham, a wówczas Berrett i Molway byli już w areszcie - jednak nie na wiele to się zdało, powszechnie przyjmowano, że oskarżeni trafią na krzesło elektryczne. 

W sobotę 24 lutego proces zakończono, a sędziowie przysięgli udali się na naradę (zamknięto ich w osobnym pomieszczeniu). Wprawdzie aresztowano właśnie szajkę Millenów, ale ani trzymani w celach aresztu taksówkarze, ani sędziowie przysięgli, którym nie wolno było korzystać z prasy, nie mieli pojęcia, o czym trąbią gazety. Ustalili werdykt - winni. W środę powrócili na salę sądową i tam dopiero zarówno oni, jak i oskarżeni dowiedzieli się, że sprawa upada, bo znaleziono prawdziwych sprawców.

Historia była bardzo dramatyczna i, rzeczywiście, nakręcono o niej dramat. To, co zaczęło się w kinie Paramount, zekranizowała inna wytwórnia: Columbia. W 1939 roku  na ekrany kin wszedł dramat "Let Us Live" z Henrym Fondą w roli jednego z taksówkarzy, Johna "Bricka" Tennata, i z Maureen  O'Sullivan w roli jego narzeczonej, tropiącej prawdziwych morderców. Wytwórnia planowała film o znacznie większym rozmachu, ale, postraszona przez prawników stanu Massachussets, zdecydowała się jednak na obcięcie funduszu na promocję i ograniczoną dystrybucję.

A co stało się z tytułową córką pastora? Wbrew temu, co twierdzi notka w "Tajnym" - niewiele. Dwa miesiące po procesie wypuszczono ją ze stanowego więzienia i słuch o niej zaginął. Została garstka zdjęć - w tym jedno zbliżenie twarzy i jedna, niewyraźna fotka, na której dziewiętnastolatka ćwiczy sobie na dziedzińcu więzienia:






Za: "Tajny Detektyw" nr 32, rok IV (5 VIII 1934), blog www.dedhamtales.com

niedziela, 28 grudnia 2014

Córka pastora na ławie oskarżonych - vol. I Sędziowie na plaży

Czasem mała notka w "Tajnym" prowadzi mnie do nader ciekawych historii. W kwietniu 1934 roku niewielkie Dedham w stanie Massachussets stało się widownią znanego procesu bandy rabusiów i morderców. Na ławie oskarżonych obok Abrahama Fabera i braci Murtona i Irvinga Millenów zasiadła żona Murtona: śliczna dziewiętnastolatka, córka pastora.



Podczas procesu trzech głównych oskarżonych siedziało w specjalnej metalowej klatce, (spotykanej w wielu salach sądowych aż do roku 1960, kiedy to zdemontowano je w wyniku zmiany prawa stanowego), w której siedem lat wcześniej sądzono (i skazano na karę śmierci) dwóch oskarżonych o zabójstwo anarchistów, Sacco i Vanzettiego (wyrok wykonano w sierpniu 1927 roku mimo ogólnoświatowych protestów i ewidentnego fałszowania dowodów przez prokuraturę; w pięćdziesiątą rocznicę tych wydarzeń zostali pośmiertnie zrehabilitowani przez gubernatora stanu). Podobno niektórzy gapie przebierali się w garnitury i wchodzili do gmachu sądu z aktówkami, udając prawników - byle tylko dostać się na salę rozpraw.


Szajka rozpoczęła morderczo-rabunkową działalność jesienią; wszyscy oskarżeni byli dwudziestoparolatkami, a ich napady na banki i przedsiębiorstwa przypominały to, co znamy z filmów o gangsterach: kule karabinów maszynowych przeszywające seriami stróżów prawa, samochodowe pościgi, i tak dalej. W czasie napadu na Needham Trust Company zastrzelili dwóch policjantów: Forbesa McLeoda, który przybiegł do banku, wezwany przez alarm, oraz Franka Haddocka, który rozmawiał ze strażakami kilka mil od miejsca przestępstwa. 

Millenowie porzucili i spalili swój samochód, ale policja dotarła do nich po numerze na zapasowym akumulatorze; wprawdzie bracia wraz z Normą uciekli do Nowego Jorku, ale udało się zatrzymać Fabera. Murton i Irving zostali pojmani w holu nowojorskiego hotelu w trakcie iście filmowej strzelaniny. W dniu ich przyjazdu (słynnym pociągiem Yankee Clipper) na stacji w Readville zgromadziło się kilka tysięcy ludzi:


Sędziowie przysięgli na czas procesu zamieszkali w budynku sądu; spali na pryczach w nieużywanej sali, a prysznice zamontowano im w piwnicy. Postanowiono im jednak umilać czas: trzykrotnie byli na meczach baseballowych największych bostońskich drużyn, wiele razy pojechali na różne wycieczki: do Martha's Vineyard, szlakiem Mohawków, do etnograficzno-archeologicznego Peabody Museum, na kręgle, wreszcie na plażę Nauset, z której zachowało się parę zdjęć z szacownymi przysięgłymi w niezbyt szacownych pozach:



Przewodniczącego jury czekała jeszcze specjalna atrakcja: pozwolono mu się wyrwać z dwumiesięcznego skoszarowania i w asyście policyjnej pojechał do szpitala żeby zobaczyć swoją nowonarodzoną córeczkę.

*

Wszyscy trzej oskarżeni usiłowali się ratować na różne sposoby - kilkakrotnie próbowali ucieczki z więzienia, a na sali sądowej próbowali się wykpić niepoczytalnością. Na próżno. Po miesięcznym procesie uznano ich winnymi zbrodni i skazano na śmierć. Zginęli wszyscy na krześle elektrycznym w więzieniu w Charleston 7 czerwca 1934. Nawet po ich zgonie zainteresowanie zbrodnią nie osłabło, a rodziny na pogrzebie musiały się opędzać od gapiów. 

Pozostała jeszcze Norma - kobieta, w dodatku młodziutka, córka pastora. Również na jej proces - wyłączony z głównego - publiczność waliła drzwiami i oknami. W prasie publikowano artykuły o tym, że nadobność niewieścia nie wpływa już na sędziowskie wyroki (do lat 50-tych w Massachussets sędzią przysięgłym nie mogła zostać kobieta) i w całych Stanach jest już kilka spraw, w których kobieta ma szansę trafić na krzesło elektryczne. Nie była to aż taka nowość (Martha Place, pierwsza stracona na krześle, oddała ducha w 1899 roku w Sing Sing), ale nadal wzbudzała wielkie emocje.


Przyjęła linię obrony jak Roxie Hart w "Chicago" (jej pierwowzór, Beulah Annan, sądzono raptem dziesięć lat wcześniej, w 1924 roku). Miała być niewinnym dziewczątkiem, które trzymało się z dala od picia i palenia, pierwszy raz w życiu poszło na tańce i poznało Murtona, a następnie poślubiło go, porzucając dom rodzinny. Jąkała się, omdlewała, wąchała sole trzeźwiące, oczy miała czerwone od łkania. Kategorycznie twierdziła, że nie tylko nie pomagała w spaleniu samochodu, ale i nie wiedziała o morderstwach w Needham, bowiem - wbrew zeznaniom innego świadka - nie była obecna w trakcie rozmowy, w której Murton przyznawał się do zbrodni.


Jaka była decyzja sądu? O tym w części drugiej i ostatniej.

Za: "Tajny Detektyw" nr 32, rok IV (5 VIII 1934), blog www.dedhamtales.com, The Pittsburgh Press 51 No. 3, June 25, 1934

czwartek, 25 grudnia 2014

Miasta cieni cz. XIII

Kiedy niedawno wkleiłem poprzednią porcję mugshots z przedwojennego albumu polskiej policji, pojawiły się głosy, że na jednym ze zdjęć jest przodek Hugh Granta. Tym razem mam raczej wrażenie, że jeden z zatrzymanych to przodek Marcina Dorocińskiego.












Za: album.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Miasta cieni cz. XII

Właśnie minęły Mikołajki i z tej okazji prezent dla P. T. Publiczności, zwłaszcza zaś dla pewnej Buki, która specjalnie przepada za fotografiami z policyjnego albumu - czyli kolejny odcinek "Miasta cieni". Przed Państwem autentyczni polscy przestępcy (i przestępczynie!) z przełomu lat 20-tych i 30-tych!











Co rzadkie, udało mi się chyba zidentyfikować kolejnego przestępcę. Kędzierzawego młodziana o kanciastej twarzy, widocznego na ostatnim zdjęciu, opisano jako "Urszyca". Został on - sądząc po datach sąsiednich zdjęć - sfotografowany w 1931 roku, i to by się zgadzało. Nazwisko jest zresztą rzadkie (dziś nosi je w Polsce jedynie 16 osób).

Otóż latem 1933 roku sądzono niejakiego Michała Urszyca, herszta bandy kasiarzy, oskarżonego o włamanie do kasy Stefczyka i do urzędu parafialnego we wsi Krzęcin w roku 1931. Musiał być już wcześniej obfotografowany, skoro policjant rozpoznał go na zdjęciu i próbował ująć już w parę dni po popełnieniu tych przestępstw. Urszycowi - w przeciwieństwie do jego kompana, Dyląga - udało się jednak wymknąć i trafił do aresztu dopiero w połowie 1932 roku. Podczas  gdy czekał na proces, koledzy z bandy zgromadzili potrzebne wyposażenie i próbowali go odbić, ale wpadli na dworcu w Bielsku.

Ostatecznie proces w 1933 roku obejmował czterech członków bandy: zatrzymanego najpierw Dyląga, później - Urszyca i wreszcie dwóch ratowników, Weizenbauma i Nawrota, ale dwóch pierwszych nie dostarczono do sądu i wyłączono ich z procesu. W gazetach ("Ekspressie Ilustrowanym", "Ekspressie Wieczornym Ilustrowanym" i w "Głosie Narodu") sprawę opisano dość obszernie, niestety jednak nie znalazłem niczego o ostatecznym procesie Urszyca i Dyląga. Ale wiemy przynajmniej, jak wyglądał.






Za: album, "Express Ilustrowany", z 26 lipca 1933, rok XI nr 205, "Express Wieczorny Ilustrowany", z 26 listopada 1932, rok X nr 330, "Głos Narodu" z 25 lipca 1933 nr 197 rok XL.