środa, 23 listopada 2011

Porady prawne dla kłótliwych

Obok Wiechopodobnej (acz krakowskiej) scenki z sądu pracy, gdzie toczyły się dysputy na temat tego, czy małżeństwo pracodawczyni jest dzikie, czy niedzikie, mamy szereg porad dla tych, którzy chcieliby się poprocesować i nie wiedzą, czy mogą. Jako że kłótliwość Polakom nie przeszła, proponujemy ten cenny samouczek.


Za: "Tajny Detektyw" nr 39, rok I (11 X 1931)

wtorek, 22 listopada 2011

Krew w Lewandówce, czyli Koszyczkowa w rękach policji

Nędza, mili Państwo, nędza jeno; każde miasto ma swoje zakazane dzielnice, miał je i przedwojenny Lwów, a jedna z nich zwała się Lewandówką i cieszyła się, jak widzimy, sławą dość jednoznaczną. Niełatwo tam o taką katastrofę z pogranicza budowlanej i emocjonalnej ("codzienna szarzyzna, codzienne szare troski spadły na zmurszałe dachy domków i serca ludzi pod niemi zamieszkałych") jak ta, która przydarzyła się rodzinie Koszyczków:


Z tego wszystkiego wzruszyła nas najbardziej historia Koszyczkowej. Nie miała łatwo kobieta przed wojną! Jeśli nawet - z braku laku - decydowała się, żeby zamiast żywego mężczyzny poślubić denata, to po ślubie denat puszczał się na prawo i lewo, rozkładał się z podejrzanymi kobietami na podejrzanych otomanach, a w dodatku zaciągał długi i nie łożył na gospodarstwo. Nic dziwnego, że Koszyczkowa sięgnęła najpierw po lyzol, a potem po nóż.

Za: "Tajny Detektyw" nr 39, rok I (11 X 1931)

środa, 9 listopada 2011

Piekło dziewicy czyli podziemie aborcyjne w II RP

W tej rubryce "Kto i co?" mniej mnie zainteresowała sprawa piekarza Fiałowa, którego poszukuje zrozpaczona rodzina, oraz nieznanego samobójcy w brązowych półbucikach, któremu w polu pod Szamotułami ukradziono post mortem rewolwer: tym razem przemówiła do mnie wzmianka o "Piekle dziewicy".

Tak, wiadomo, było od niepamiętnych czasów. Babka na końcu wsi, jakaś brudna miednica, zardzewiały drut. Zioła warzone z trzykrotnym splunięciem za ramię. Powiat Horyńgrodzki pod Równem. Rada od kochanka - i historia jak z dobrej prozy, z tą poduszką, z sinym trupem spływającym rzeką. Jest w tym cierpienie, prostota i surowość, którą mógłby nakręcić Paradżanow (ten z "Cieni zapomnianych przodków"), opisać Babel. I tylko redaktor "Tajnego Detektywa" opatruje to kretyńskim, zważywszy kontekst, tytułem "Piekło dziewicy", nie wiadomo skąd wziętym, z jakiejś sentymentalności XIX-wiecznej, z pluszu kanapowego. Żeby było strawne dla Dulskich świata tego, namiętnych - dam głowę - czytelniczek tego periodyku.




Za: "Tajny Detektyw" nr 39, rok I (11 X 1931)

niedziela, 6 listopada 2011

Panna dziedziczka i drab

Leciała kiedyś w polskiej telewizji, dawno temu, oj, dawno, stusiedemdziesięcioodcinkowa brazylijska telenowela z Lucelią Santos pt. "Panna dziedziczka". I o pannie dziedziczce - choć nieco innej  - przeczytamy dziś w "Tajnym Detektywie".



Wzruszają nas dogłębnie czasy, w których dorosła kobieta żeby uprawiać seks z wysokim drabem musiała opowiadać o interesujących fermach, gdzie można tanio (ulubiony przysłówek milionerów) kupić jajka i nabiał.

Z akt sprawy, dostępnych częściowo online, możemy się dowiedzieć, że za argument potwierdzający wersję o obronie uznano fakt, że panna Morgan zanim oddała strzały -  krzyczała z przerażenia . To jednak nie wystarczyło. Helena Morgan, jak dowiadujemy się z "The Evening News" z 14. stycznia 1932 roku (http://fultonhistory.com/Newspaper%2011/North%20Tonawanda%20NY%20Evening%20News/North%20Tonawanda%20NY%20Evening%20News%201932%20%20Grayscale/North%20Tonawanda%20NY%20Evening%20News%201932%20%20Grayscale%20-%200078.pdf), została skazana na 25 lat więzienia (z możliwością zwolnienia po 20 latach). Na sali obecni byli rodzice mechanika, jego rodzeństwo i - najciekawszy może szczegół - jedna z trzech byłych żon. Co może wyjaśniać czemu panna dziedziczka miała intuicyjne opory przed zostaniem panią Casteel numer, jak się okazuje, 4.


Za: "Tajny Detektyw" nr 34, rok I (6 IX 1931)

Skacz!

Czy znacie Państwo te zdjęcia?





Jeśli nie, to pewnie znacie te fotografie Dalego:









Nic dziwnego: Dali dobrze się znał, a może nawet przyjaźnił (jeśli to możliwe w jego przypadku) z autorem tych zdjęć przez trzydzieści lat - można nawet powiedzieć, że był jego muzem, skoro jedna z książek fotografa to "Dali's Mustache", trzydzieści surrealistycznych portretów artysty.

Ale nie on jeden. Fotograf nazywał się Philippe Halsman... (poniżej na autoportrecie)


...i robił zdjęcia wszystkim. Gwiazdom kina, artystom, pisarzom, naukowcom, politykom. Jest jednym z najważniejszych fotografów połowy XX wieku. Dekadę temu miał ogromną, wędrującą po całym świecie retrospektywną wystawę. Jeśli wejdą Państwo na jej stronę i zobaczą biogram Halsmana, przeczytają tam Państwo - w dość skromnym zestawie faktów z życia fotografa - następujący fragment:

1928. Father dies while on family vacation in the Austrian Alps.

Osobliwa wzmianka. Która nie dziwi, jeśli wiemy, że - o czym biogram nie wspomina - Halsman został skazany na 10 lat więzienia za zabójstwo ojca: zepchnięcie go w przepaść i zatłuczenie kamieniem. 

*

Była to jedna z causes celebres epoki, zresztą wzbudza ona zainteresowanie po dziś dzień; najlepszy dowód, że nie tak dawno Martin Pollack napisał o niej obszerną książkę pt. "Ojcobójstwo". A w latach trzydziestych była obserwowana przez pół Europy; w obronie Halsmana pisali listy Mann, Einstein, Freud. Czemu? Ano, nie była to taka sobie zwykła sprawa kryminalna. Spójrzmy, co pisze "Tajny Detektyw":




Oto zasadnicza oś całej sprawy została całkowicie pominięta przez redaktorów "Tajnego". Nie wiem, czy nie w smak było o niej wspominać, czy uznali, że polska publiczność nie będzie nią zainteresowana, czy wreszcie w podzielonym polskim społeczeństwie nie chcieli zabierać w tej kwestii głosu. Otóż sprawa Halsmana - i na tym cały myk polega - była soczewką, w której skupiał się wzrastający prowincjonalny antysemityzm przedanschlussowej Austrii.

Halsman był Żydem z Rygi; zbrodnia ojcobójstwa była "u podstaw swych niearyjska"; jego proces okazał się ogromną manifestacją austriackiego małomiasteczkowego antysemityzmu z jednej - a idealistycznego wielkomiejskiego filosemityzmu z drugiej strony. I właśnie stąd tych 20.000 podpisów postulujących uwolnienie Halsmana, zebranych przez Czerwony Krzyż i organizacje kobiece. O ile jednak otoczka procesu była zdecydowanie paskudna, a prasowe polemiki i relacje zapowiadały to, co miało się dziać w Rzeszy i Austrii za lat dziesięć, o tyle sam proces nie był wcale jednoznaczny. Owszem, był poszlakowy raczej, niż dowodowy - a jednak, po dziś dzień trudno rozstrzygnąć (nie czyni tego także Pollack w swojej książce), czy Halsman był niewinną ofiarą; i zakrwawiony kamień, i stosunki między despotycznym, antypatycznym ojcem a synem (chimerycznym, skłonnym do histerii i konfabulacji) czynią morderstwo bardzo prawdopodobnym. Jak się okazało, Halsman-ojciec (nazywany w tekście "Tajnego" nieustannie "starcem", choć nie miał jeszcze pięćdziesiątki) żeby znaleźć się przy strumieniu, musiałby nie tyle osunąć się ze zbocza, co wykonać nie lada skok. A ze skoczności znany nie był.

Halsman-syn, który w sądzie zachowywał się skandalicznie, robił fochy, przybierał minki i bawił się w błyskotliwe komentarze i utrudniał zadanie obrońców tak, jak to tylko możliwe, w końcu się doigrał: został skazany.

Co dalej? Pod artykułem przeczytali Państwo, że ciąg dalszy miał nastąpić - nie w tym wszakże numerze, a kolejnych trzech jak na złość nie mam - ale dziś już wiemy, że Halsman długo nie posiedział. W wyniku rozmaitych jawnych i niejawnych nacisków społecznych został wypuszczony z więzienia pod warunkiem, że opuści Austrię i nigdy do niej nie wróci. Wyjechał (pod koniec 1930 r.) do Francji, gdzie założył studio fotograficzne, w którym sportretował m.in. Giraudoux, Le Corbusiera, Gide'a, Chagalla. Po niemieckim podboju uciekł, z poparciem Einsteina, do Stanów, gdzie poznał Dalego i zrobił błyskawiczną karierę jako fotograf. Sypnęły się kolejne okładki "Life'u" - pięćdziesiąt w przeciągu dekady! - i sesje wielkich gwiazd, a także książki.

Najbardziej chyba znaną książką Halsmana stało się "Jump!", czyli "Skacz": kilkadziesiąt fotografii, przedstawiających znanych ludzi w momencie skoku. I niech to będzie pointą tej opowieści.









(kolejno: Halsman z Marylin Monroe, sama Monroe, Audrey Hepburn, Robert Oppenheimer, Sophia Loren, Edward Windsor i Wallis Simpson, Richard Nixon)


Za: "Tajny Detektyw" nr 34, rok I (6 IX 1931)

wtorek, 1 listopada 2011

Co dwie głowy, to nie jedna, czyli kameralnie okazji Święta Zmarłych

Odwiedziwszy groby dalekich krewnych i powinowatych, postanowiłem poszperać w skanach w poszukiwaniu jakiegoś adekwatnego wpisu - nie miałem, niestety, niczego ani o rabusiach grobów, ani o zbrodni na cmentarzu (aaaaale to już było, jak śpiewała Maryla Rodowicz: http://tajnydetektyw.blogspot.com/2010/09/krakowskie-centusie-morduja-blisko.html). Zdecydowałem się zatem na wzmiankę o dość osobliwym życiu po życiu, czyli wędrówkach zwłok:


A swoją drogą: stracić głowę własną, ale zachować wytatuowaną głowę dziewczęcia? To się nazywa ułańska fantazja (albo, jeśli spojrzeć z innej strony, wyrachowanie i zdolność przewidywania).


Za: "Tajny Detektyw" nr 39, rok I (11 X 1931)