sobota, 31 grudnia 2011

Sylwestrowe ostrzeżenie - trzeba wiedzieć z kim!

Szanowni Czytelnicy! Korki od szampana już sposobią się do wystrzelenia, confetti przebiera w tubkach papierkami, zakąski chłodzą się w lodówkach, tymczasem przez osiem dekad płynie ostrzeżenie: "Trzeba wiedzieć z kim..." - jeśli zatem na sylwestrowej zabawie natraficie, Panie lub Panowie, na apetycznie wyglądającego, odkarmionego fabrykanta, lub jego odpowiednik dzisiejszy dowolnej płci, pamiętajcie, że może on mieć wraże zamiary i łypać nie na dekolt, a na kolię. Sprawdźcie, czy nie jest to "niebieski ptak, nieznany przyrodnikom, ale dobrze znany władzom bezpieczeństwa".

Zwłaszcza, że w dzisiejszych czasach naprawdę jest z kim.

Honorowych przestępców i dzielnych stróżów prawa, a także żurnalistów o lotnym piórze życzy Państwu w Nowym Roku 2012 -
                                      Tajny Detektyw!

Do siego roku! 







Za: "Tajny Detektyw" nr 28, rok I (26 VII 1931)

piątek, 30 grudnia 2011

Po jedwabnej bieliźnie ich poznacie!

Czujny policjant stołeczny sprzed lat 80-ciu musiał mieć baczenie na rozmaite sprawy, choćby na to, jaką bieliznę i w jaki sposób noszą warszawiacy, bo i to mogło dawać asumpt do - słusznych, jak się okazuje - podejrzeń.




Szpieg-hulaka Mojżesz Zielony - brzmi jak postać z kiepskiego kryminału retro, jakie od metra produkują obecni literaci, korzystając z mody zapoczątkowanej przez Mocka Krajewskiego. A jednak - był, istniał. Ba, przepuszczał. W walutach. W dodatku posługiwał się hasłem "C.B.A.", co zakrawa na tani współczesny chwyt, a przecież w redakcji Tajnego w 1931 r. nikt nie mógł podejrzewać, że kiedyś skrót ten będzie miał takie znaczenie.

Żal tylko Szwedki-fordanserki z Adrii, której śledczy zabrali carski (powiedzmy) pierścień i pewnie już nie oddali...

Przy okazji zwracam uwagę na dwie warszawskie ciekawostki ikonograficzne na marginesach: nowiusieńki neon Adrii (świeżo otwartej, bo w 1931 r. właśnie) oraz wejście do monumentalnej Poczty Głównej na Placu Napoleona (dziś: Powstańców Warszawskich), zburzonej w Powstaniu i nieodbudowanej po wojnie:





Za: "Tajny Detektyw" nr 49, rok I (20 XII 1931)

czwartek, 29 grudnia 2011

Drobiażdżek, który łatwo pominąć

Czasem na marginesach "Tajnego" trafiają się drobiażdżki, które nietrudno przeoczyć - jak w tej rubryce "Kto i co?', gdzie obok dość sztampowej notki o wyrokach śmierci możemy przeczytać o "opryszku Pichalskim", który miał swoją metodę na wydostawanie się z więzienia. I tuż obok - jeden z tych kolaży w "Tajnym", które każą się nam zastanowić, czy w redakcji naprawdę pracowali tytani grafiki; tondo portretowe między noskami butów - bezcenne.





Za: "Tajny Detektyw" nr 49, rok I (20 XII 1931)

Duńczyk, czyli "Vabank" jako fatalny debiut

Nie wiem, czy Juliusz Machulski, pisząc scenariusz do swego wielce udanego debiutu "Vabank" korzystał z "Tajnego Detektywa", ale jest to wielce prawdopodobne - być może tytuł tego artykułu na tyle go rozbawił (ze względu na zbieg okoliczności), że użył nazwiska przestępcy w swoim tekście? Trudno powiedzieć (acz można Machulskiego zapytać, gdyby ktoś miał dojście). Tak czy owak, Duńczyk istniał (acz nie J.J., a Tadeusz) i był nie tyle doświadczonym kasiarzem, specem od alarmów, ale zupełnym nowicjuszem - raczej bez widoków na to, że dojdzie do legendarnej wprawy (nie mówiąc o siwiźnie i zmarszczkach) pomiędzy skazaniem go 17 XII 1931, a wyjściem Kwinty z więzienia 17 X 1934 roku.




Z tego wszystkiego wynika, że Duńczyk wprawdzie nie był debiutantem zupełnym (wszak okradał swojego chlebodawcę, skądinąd Szacha), ale za to ogólnym życiowym nieudacznikiem i zwykłym idiotą, z którego Kwinto nie miałby najmniejszego pożytku.

Na zakończenie jeszcze ciekawy kontekst: w Narodowym Archiwum Cyfrowym znalazło się kilka fotografii z procesu Duńczyka: widok ogólny składu sędziowskiego (przewodniczy sędzia Jan Duda), dalej prokurator Stanisław Furstenberg i wreszcie Duńczyk na ławie oskarżonych (zasłania twarz) w towarzystwie swojego obrońcy, Ludwika Kwiatkowskiego, oraz dość bezbarwnego strażnika czy woźnego.








Za: "Tajny Detektyw" nr 49, rok I (20 XII 1931)

środa, 28 grudnia 2011

Spóźnione acz serdeczne!

Wszystkim czytelnikom i sympatykom "Tajnego Detektywa" składam dziś serdeczne i spóźnione życzenia radosnych Świąt i wszelkiej pomyślności w Nowym Roku 2012.



Za: "Tajny Detektyw" nr 49, rok I (20 XII 1931)

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Radca Kleinschmidt i trup w ogródku

Osiemdziesiąt lat temu "Tajny" donosił o znakomitej wprost szkole policyjnej w Charlottenburgu - wówczas jeszcze "pod Berlinem" - prowadzonej przez radcę Kleinschmidta (nawiasem mówiąc: ciekawe, jak i przeciw komu wykorzystywali pozyskaną wiedzę i umiejętności adepci tej szkoły dekadę później...). Niejako na marginesie reportażu pojawia się w tekście autentyczny przypadek kryminalny: w ogrodzie pewnej willi znaleziono zakopane ciało. Kto zabił, kto pochował i ilu studentów Kleinschmidta zwróciło uwagę na ważną poszlakę?







Za: "Tajny Detektyw" nr 39, rok I (11 X 1931)

sobota, 17 grudnia 2011

Heinz von Lacum czyli fałszywy fajerwerk

Z uwagi na to, że Sylwester zbliża się wielkimi krokami, a ludność okoliczna już skupuje race i rakiety, aby umilić nam ostatni wieczór roku, pragnę zwrócić uwagę Państwa na fakt, że niektóre fajerwerki są fałszywe i należy podchodzić do nich z niejaką rezerwą. W tym celu przypominam historię podejrzanego fabrykanta, posługującego się dokumentami na nazwisko Heinz von Lacum, który doprowadził do ruiny rodzinę swego pracodawcy, swoją żonę, a na końcu, jak się zdaje, samego siebie, wkręcając się w spiralę długów.

Niestety, niewielki skaner po raz kolejny uniemożliwia mi pokazanie w całości przepięknego fotomontażu z zębatymi kołami, jednego z najciekawszych w pierwszym roczniku "Tajnego Detektywa".








Za: "Tajny Detektyw" nr 34, rok I (6 IX 1931)

środa, 23 listopada 2011

Porady prawne dla kłótliwych

Obok Wiechopodobnej (acz krakowskiej) scenki z sądu pracy, gdzie toczyły się dysputy na temat tego, czy małżeństwo pracodawczyni jest dzikie, czy niedzikie, mamy szereg porad dla tych, którzy chcieliby się poprocesować i nie wiedzą, czy mogą. Jako że kłótliwość Polakom nie przeszła, proponujemy ten cenny samouczek.


Za: "Tajny Detektyw" nr 39, rok I (11 X 1931)

wtorek, 22 listopada 2011

Krew w Lewandówce, czyli Koszyczkowa w rękach policji

Nędza, mili Państwo, nędza jeno; każde miasto ma swoje zakazane dzielnice, miał je i przedwojenny Lwów, a jedna z nich zwała się Lewandówką i cieszyła się, jak widzimy, sławą dość jednoznaczną. Niełatwo tam o taką katastrofę z pogranicza budowlanej i emocjonalnej ("codzienna szarzyzna, codzienne szare troski spadły na zmurszałe dachy domków i serca ludzi pod niemi zamieszkałych") jak ta, która przydarzyła się rodzinie Koszyczków:


Z tego wszystkiego wzruszyła nas najbardziej historia Koszyczkowej. Nie miała łatwo kobieta przed wojną! Jeśli nawet - z braku laku - decydowała się, żeby zamiast żywego mężczyzny poślubić denata, to po ślubie denat puszczał się na prawo i lewo, rozkładał się z podejrzanymi kobietami na podejrzanych otomanach, a w dodatku zaciągał długi i nie łożył na gospodarstwo. Nic dziwnego, że Koszyczkowa sięgnęła najpierw po lyzol, a potem po nóż.

Za: "Tajny Detektyw" nr 39, rok I (11 X 1931)

środa, 9 listopada 2011

Piekło dziewicy czyli podziemie aborcyjne w II RP

W tej rubryce "Kto i co?" mniej mnie zainteresowała sprawa piekarza Fiałowa, którego poszukuje zrozpaczona rodzina, oraz nieznanego samobójcy w brązowych półbucikach, któremu w polu pod Szamotułami ukradziono post mortem rewolwer: tym razem przemówiła do mnie wzmianka o "Piekle dziewicy".

Tak, wiadomo, było od niepamiętnych czasów. Babka na końcu wsi, jakaś brudna miednica, zardzewiały drut. Zioła warzone z trzykrotnym splunięciem za ramię. Powiat Horyńgrodzki pod Równem. Rada od kochanka - i historia jak z dobrej prozy, z tą poduszką, z sinym trupem spływającym rzeką. Jest w tym cierpienie, prostota i surowość, którą mógłby nakręcić Paradżanow (ten z "Cieni zapomnianych przodków"), opisać Babel. I tylko redaktor "Tajnego Detektywa" opatruje to kretyńskim, zważywszy kontekst, tytułem "Piekło dziewicy", nie wiadomo skąd wziętym, z jakiejś sentymentalności XIX-wiecznej, z pluszu kanapowego. Żeby było strawne dla Dulskich świata tego, namiętnych - dam głowę - czytelniczek tego periodyku.




Za: "Tajny Detektyw" nr 39, rok I (11 X 1931)

niedziela, 6 listopada 2011

Panna dziedziczka i drab

Leciała kiedyś w polskiej telewizji, dawno temu, oj, dawno, stusiedemdziesięcioodcinkowa brazylijska telenowela z Lucelią Santos pt. "Panna dziedziczka". I o pannie dziedziczce - choć nieco innej  - przeczytamy dziś w "Tajnym Detektywie".



Wzruszają nas dogłębnie czasy, w których dorosła kobieta żeby uprawiać seks z wysokim drabem musiała opowiadać o interesujących fermach, gdzie można tanio (ulubiony przysłówek milionerów) kupić jajka i nabiał.

Z akt sprawy, dostępnych częściowo online, możemy się dowiedzieć, że za argument potwierdzający wersję o obronie uznano fakt, że panna Morgan zanim oddała strzały -  krzyczała z przerażenia . To jednak nie wystarczyło. Helena Morgan, jak dowiadujemy się z "The Evening News" z 14. stycznia 1932 roku (http://fultonhistory.com/Newspaper%2011/North%20Tonawanda%20NY%20Evening%20News/North%20Tonawanda%20NY%20Evening%20News%201932%20%20Grayscale/North%20Tonawanda%20NY%20Evening%20News%201932%20%20Grayscale%20-%200078.pdf), została skazana na 25 lat więzienia (z możliwością zwolnienia po 20 latach). Na sali obecni byli rodzice mechanika, jego rodzeństwo i - najciekawszy może szczegół - jedna z trzech byłych żon. Co może wyjaśniać czemu panna dziedziczka miała intuicyjne opory przed zostaniem panią Casteel numer, jak się okazuje, 4.


Za: "Tajny Detektyw" nr 34, rok I (6 IX 1931)

Skacz!

Czy znacie Państwo te zdjęcia?





Jeśli nie, to pewnie znacie te fotografie Dalego:









Nic dziwnego: Dali dobrze się znał, a może nawet przyjaźnił (jeśli to możliwe w jego przypadku) z autorem tych zdjęć przez trzydzieści lat - można nawet powiedzieć, że był jego muzem, skoro jedna z książek fotografa to "Dali's Mustache", trzydzieści surrealistycznych portretów artysty.

Ale nie on jeden. Fotograf nazywał się Philippe Halsman... (poniżej na autoportrecie)


...i robił zdjęcia wszystkim. Gwiazdom kina, artystom, pisarzom, naukowcom, politykom. Jest jednym z najważniejszych fotografów połowy XX wieku. Dekadę temu miał ogromną, wędrującą po całym świecie retrospektywną wystawę. Jeśli wejdą Państwo na jej stronę i zobaczą biogram Halsmana, przeczytają tam Państwo - w dość skromnym zestawie faktów z życia fotografa - następujący fragment:

1928. Father dies while on family vacation in the Austrian Alps.

Osobliwa wzmianka. Która nie dziwi, jeśli wiemy, że - o czym biogram nie wspomina - Halsman został skazany na 10 lat więzienia za zabójstwo ojca: zepchnięcie go w przepaść i zatłuczenie kamieniem. 

*

Była to jedna z causes celebres epoki, zresztą wzbudza ona zainteresowanie po dziś dzień; najlepszy dowód, że nie tak dawno Martin Pollack napisał o niej obszerną książkę pt. "Ojcobójstwo". A w latach trzydziestych była obserwowana przez pół Europy; w obronie Halsmana pisali listy Mann, Einstein, Freud. Czemu? Ano, nie była to taka sobie zwykła sprawa kryminalna. Spójrzmy, co pisze "Tajny Detektyw":




Oto zasadnicza oś całej sprawy została całkowicie pominięta przez redaktorów "Tajnego". Nie wiem, czy nie w smak było o niej wspominać, czy uznali, że polska publiczność nie będzie nią zainteresowana, czy wreszcie w podzielonym polskim społeczeństwie nie chcieli zabierać w tej kwestii głosu. Otóż sprawa Halsmana - i na tym cały myk polega - była soczewką, w której skupiał się wzrastający prowincjonalny antysemityzm przedanschlussowej Austrii.

Halsman był Żydem z Rygi; zbrodnia ojcobójstwa była "u podstaw swych niearyjska"; jego proces okazał się ogromną manifestacją austriackiego małomiasteczkowego antysemityzmu z jednej - a idealistycznego wielkomiejskiego filosemityzmu z drugiej strony. I właśnie stąd tych 20.000 podpisów postulujących uwolnienie Halsmana, zebranych przez Czerwony Krzyż i organizacje kobiece. O ile jednak otoczka procesu była zdecydowanie paskudna, a prasowe polemiki i relacje zapowiadały to, co miało się dziać w Rzeszy i Austrii za lat dziesięć, o tyle sam proces nie był wcale jednoznaczny. Owszem, był poszlakowy raczej, niż dowodowy - a jednak, po dziś dzień trudno rozstrzygnąć (nie czyni tego także Pollack w swojej książce), czy Halsman był niewinną ofiarą; i zakrwawiony kamień, i stosunki między despotycznym, antypatycznym ojcem a synem (chimerycznym, skłonnym do histerii i konfabulacji) czynią morderstwo bardzo prawdopodobnym. Jak się okazało, Halsman-ojciec (nazywany w tekście "Tajnego" nieustannie "starcem", choć nie miał jeszcze pięćdziesiątki) żeby znaleźć się przy strumieniu, musiałby nie tyle osunąć się ze zbocza, co wykonać nie lada skok. A ze skoczności znany nie był.

Halsman-syn, który w sądzie zachowywał się skandalicznie, robił fochy, przybierał minki i bawił się w błyskotliwe komentarze i utrudniał zadanie obrońców tak, jak to tylko możliwe, w końcu się doigrał: został skazany.

Co dalej? Pod artykułem przeczytali Państwo, że ciąg dalszy miał nastąpić - nie w tym wszakże numerze, a kolejnych trzech jak na złość nie mam - ale dziś już wiemy, że Halsman długo nie posiedział. W wyniku rozmaitych jawnych i niejawnych nacisków społecznych został wypuszczony z więzienia pod warunkiem, że opuści Austrię i nigdy do niej nie wróci. Wyjechał (pod koniec 1930 r.) do Francji, gdzie założył studio fotograficzne, w którym sportretował m.in. Giraudoux, Le Corbusiera, Gide'a, Chagalla. Po niemieckim podboju uciekł, z poparciem Einsteina, do Stanów, gdzie poznał Dalego i zrobił błyskawiczną karierę jako fotograf. Sypnęły się kolejne okładki "Life'u" - pięćdziesiąt w przeciągu dekady! - i sesje wielkich gwiazd, a także książki.

Najbardziej chyba znaną książką Halsmana stało się "Jump!", czyli "Skacz": kilkadziesiąt fotografii, przedstawiających znanych ludzi w momencie skoku. I niech to będzie pointą tej opowieści.









(kolejno: Halsman z Marylin Monroe, sama Monroe, Audrey Hepburn, Robert Oppenheimer, Sophia Loren, Edward Windsor i Wallis Simpson, Richard Nixon)


Za: "Tajny Detektyw" nr 34, rok I (6 IX 1931)