niedziela, 28 lutego 2016

Miasta cieni cz. XVI - Skarby, skarby!

Album zdjęć policyjnych to nie tylko zdjęcia ludzi - przestępców, zaginonych i ofiar - ale również przedmioty. Czasem są to narzędzia zbrodni, jak siekiera czy rewolwer, czasem jakaś sztuka ubrania czy maszyna do produkcji fałszywych złotówek, najczęściej jednak - łupy. A zatem: srebrne zastawy, naczynia liturgiczne, a przede wszystkim: biżuteria, czy to odzyskana od złodzieja czy pasera i obfotografowana na posterunku, czy to jedynie skradziona i schematycznie narysowana, wedle wskazówek ograbionego właściciela czy właścicielki.

Raz już prezentowałem taki zbiór, teraz kolejna odsłona. Ostatnie z tych zdjęć jest szczególne: to przefotografowany mugshot, leżący obok paru pierścionków, które musiały widać przejść przez ręce pana na obrazku - czy to złodzieja, czy pasera. Reszta fantów, niestety, jest oderwana od swoich historii i świeci na nas z przeszłości światłem niejasnym.












Za: album policyjny

sobota, 27 lutego 2016

Na piechotę, czyli cynki włóczęgowskie.

W tekście "Amerykański tramp i nasz włóczęga" autor zestawia włóczęgostwo w ówczesnych Stanach i Polsce, kreśląc typologię rozmaitych wędrowców. Czego tu nie ma! Są i migawki z rozmaitych schronisk, począwszy od brukselkich, a na krakowskich kończąc, jest słowniczek cynków, czyli symboli zostawianych przy bramach domów, jest wspomnienie o chronieniu się w wygaszonych piecach licznych cegielni płaszowskich. Jest wreszcie to, czego można się było spodziewać po "Tajnym Detektywie", który mrugał okiem do czytelników z drobnomieszczaństwa i klasy średniej - wspomnienie o "malowniczości", o "uroku", "romantyczności włóczęgi".

Kiedy pojawia się temat głębszych przyczyn, okazuje się, że "robotnik okazyjny stale pracować nie potrafi". Wprawdzie zaraz idzie kawałek o tym, że to "warunki gospodarcze go przerzucają", ale jednak. Bo przecież "dobry [...] robotnik znajdzie zajęcie w każdym kraju" - pisze beztrosko dziennikarz. W tym samym czasie również polskie fabryki, podupadające ogromnie przez ogólny kryzys, dokonują masowych zwolnień. Inne idą z robotnikami na układ - zatrudniają ich na dwa, trzy dni w tygodniu, czasem nawet na jeden dzień (oczywiście za proporcjonalnie obniżaną stawkę), żeby tylko masowych zwolnień nie przeprowadzić. Problem w tym, że za pensje w wysokości 1/5 czy 2/5 poprzedniej płacy wyżyć się nie da. 

To, co wydaje mi się największą zaletą tego tekstu, to reportaż z sali sądu na Kanoniczej w Krakowie, który daje wgląd w czasy, kiedy podróżowanie bez celu było działalnością karalną:





Wspomniany w tekście sędzia-znawca włóczęgów to Leonard Krupiński (1893-1974). Narodowe Archiwum Cyfrowe zawiera sporo jego portretów, bowiem orzekał w trzech sprawach, które odbiły się szerokim echem w międzywojniu: w aferze Ciunkiewiczowej, kokoty w stanie spoczynku, która usiłowała nabrać ubezpieczyciela na rzekomą kradzież futer i klejnotów z walizek złożonych w hotelu, małżeństwa Maliszów (potrójne morderstwo w wyniku nieudolnego skoku na listowne przekazy pieniężne; sprawa, która miała się rzekomo przyczynić do zamknięcia "Tajnego Detektywa") i wreszcie w superprocesie Rity Gorgonowej. Pracę w sądownictwie zaczął przed samym upadkiem Cesarstwa Austro-Węgierskiego, we wrześniu 1918, natomiast orzekał do połwy grudnia 1945, kiedy nowe władze komunistyczne przeniosły go w stan spoczynku - przedwcześnie chyba, bo miał ledwo 52 lata, ale chyba zaważyło tu właśnie bycie znanym sędzią z okresu sanacji. Może wybroniliby go włóczędzy - ale oni i w komunizmie byli, jak zawsze, bezbronni i bezsilni.



Za: "Tajny Detektyw" nr 12, rok I, 5 IV 1931

piątek, 19 lutego 2016

Drobne ogłoszenia, drobne ogłoszenia... vol. III

Największą chyba reklamą w historii "Tajnego Detektywa" był całostronicowy anons Towarzystwa Wydawniczego "Rój".

Wydawnictwo "Rój" zostało założone w roku 1924 przez dwóch wspólników: Marian Kister zajmował się sprawami technicznymi i finansami, natomiast Melchior Wańkowicz był kierownikiem literackim. Prędko zajęło ważną pozycję na rynku, dzięki publikowaniu tanich serii z literaturą popularną ("Seria 3-złotowa", "Książki 95-groszowe") i podróżniczą ("Biblioteczka Historyczno-Geograficzna"). Równocześnie jednak wydawało książki noblistów ("Dzieła XX Wieku") i eksperymentowało z debiutantami. To właśnie tam ukazały się pierwsze wydania arcydzieł Schulza ("Sklepy cynamonowe" i "Sanatorium pod klepsydrą") i Gombrowicza ("Pamiętnik z okresu dojrzewania" i "Ferdydurke"). Niemcy zlikwidowali firmę w roku 1940, ale w rok później Kister, którego wojna rzuciła do USA, reaktywował ją pod nazwą Roy Publishers w Nowym Jorku, zarówno w celu przybliżania czytelnikom anglojęzycznym literatury polskiej, jak i wydawania dzieł po polsku na potrzeby Polonii.

Reklama w "Tajnym Detektywie" skupia się, oczywiście, na literaturze komercyjnej - ale widać, że obok tuzinkowych autorów i okładek trafiają się tutaj prawdziwe edytorskie cacuszka z bardzo nowoczesną szatą graficzną.




Za: "Tajny Detektyw" nr 19, rok II, 8 V 1932

niedziela, 14 lutego 2016

Sprawa Markusa, czyli łódzki kupiec szulerem, vol. II

Proces kupca i - w wolnych chwilach - oszusta karcianego Markusa (który chciał wyrwać Kleinmanowi dwadzieścia, a potem piętnaście tysięcy dolarów jako odszkodowanie za rzekomo nieuczciwą grę), stał się w Łodzi ogromną sensacją - zwłaszcza w sferach handlowo-przemysłowych, które masowo przybyły na rozprawę. Ale osobliwym sporem interesowali się również czytelnicy prasy miejscowej i krajowej, która donosiła o tym w obszernych relacjach z sali łódzkiego sądu.

Markus musiał czuć się bardzo pilnie, skoro z Berlina posyłał listy do łódzkich gazet z zaproszeniem na proces. Jak pamiętamy, dowodził, że przechwycił od Kleinmana rzekomo znaczoną talię kart, więc może liczył, że Kleinman się tego wystraszy i zapłaci żądaną kwotę, a przynajmniej będzie dążył do ugody?




Bardziej szczegółową relację z sądu grodzkiego podaje "Republika". Dziennikarz stoi wyraźnie po stronie Kleinmana, skoro jego adwersarza opisuje jako "Herszka Żarłoka [...] wypasionego jak gęś przeznaczona na pasztet sztrassburski". Tekst, zasadniczo, powtarza to, co zrelacjonował "Tajny Detektyw", ale wydaje mi się interesujący ze względu na takie właśnie szczegóły obyczajowe - zaprzysięganie świadków przez rabina, który akurat jest na sali, cytaty z rozmów ("Czy ty chcesz zostać poetą, czy chcesz maturę zrobić, że tak ciągle czytasz... Zagraj lepiej w karty!"), błędy językowe Markusa, i tak dalej.





Szczególnie ciekawym procederem na styku prawa i bezprawia wydaje mi się działalność denuncjacyjna Markusa - obracając się w środowisku zamożnych łodzian, wiedział doskonale, kto z nich ma nieruchomości w Berlinie. Część z firm - jak firma wspomnianego Wekslera - zbankrutowała w czasie Wielkiego Kryzysu. Markus zatem otrzymywał haracz za to, że nie zgłaszał komu trzeba ukrytego w Berlinie majątku, który dało by się zlicytować na poczet długów.

Niektórzy uczciwi przedsiębiorcy schodzili na złą drogę właśnie pod wpływem kryzysu właśnie (by przypomnieć sprawę warszawskiego jubilera Wabia-Wabińskiego) w przypadku Markusa przebiegłość i znajomości w półświatku każą jednak sądzić, że był od dawna oszustem, działającym na styku interesów legalnych i, bardziej lukratywnych, nielegalnych. Ostatecznie, jak widzimy, trafił do więzienia. 10 X 1932 "Głos Poranny" opublikował notkę o apelacji, ale w kolejnych numerach nic nie pisze, milczy również "Republika". Może sprawa była zbyt ewidentna, by jeszcze ktoś miał Markusa za niewinnego... 


Za: "Tajny Detektyw" nr 21, rok II, 12 V 1932, "Republika" nr 132, rok X, 13 maja 1932


sobota, 6 lutego 2016

Sprawa Markusa, czyli łódzki kupiec szulerem, vol. I

Wielki kryzys, jak wielokrotnie tutaj pisałem, stał się okresem ciężkim nie tylko dla najuboższych, chłopów, robotników, ale i dla jubilerów, kasiarzy czy kupców. Część z nich z trudem wiązała koniec z końcem, ogłaszała bankructwo, popełniała samobójstwo... Inni, jak choćby rezydujący w Berlinie łódzki kupiec Hersz Markus, radzili sobie na najrozmaitsze sposoby. Niekoniecznie legalne.







Sprawa była dość ciekawa: otóż w samym centrum łódzkiego życia kupieckiego, wśród szacownych panów, którzy mogli byli jeszcze za młodu handlować z takimi przemysłowcami, jak Poznański, Kindermann czy Scheibler (czyli Reymontowski Bucholc) a jeszcze parę lat temu - z zięciem Scheiblera, Herbstem, wybuchł skandal. I to na wielkie sumy, bo dwadzieścia tysięcy dolarów było wówczas kwotą zawrotną. W przeliczeniu na złotówki - 180 tys. Były to 642 średnie pensje pracownika umysłowego, który musiałby na to pracować ponad 53 lata. A robotnik? W przemyśle w latach trzydziestych z trudem można było znaleźć pracę, pracownik fizyczny średnio pracował zaledwie 26 tygodni w roku i dostawał średnio prawie 24 zł tygodniówki, czyli 624 złote rocznie. Czyli na kwoty, wygrane rzekomo przez Dawida Klajmana (vel. Kleinmana), musiałby pracować przez niemal trzysta lat.

Markus musiał z dużym zaangażowaniem zaplanować całą pułapkę, zastawioną na szacownego Klajmana - podstawił dwóch graczy, misternie zaaranżował plan podróży. Cóż, widać miał kogo oskubać, bo byle kogo podówczas na wyprawy do Biarritz stać nie było... Kiedy jednak Klajman zwietrzył podstęp, Markus postanowił uderzyć z innej flanki. Tyle, że nie spodziewał się chyba takiego rozwoju sytuacji.

Sprawa - skandal pomiędzy zamożnymi kupcami czy przemysłowcami, wspaniałe dekoracje w postaci wagonów pierwszej klasy i paryskich restauracji - budził zrozumiałą fascynację. Pisał o nim zarówno "Express Wieczorny Ilustrowany" (w dziwnie urywającej się notce):



...jak i inne łódzkie pismo, "Republika":


Niebawem obie gazety, podobnie jak "Tajny Detektyw", miały donieść o wyroku. Ale o tym w następnym odcinku.




Za: "Tajny Detektyw" nr 19, rok II, 8 V 1932, "Express Wieczorny Ilustrowany" nr 132, rok X, 12 maja 1932, "Republika" nr 128, rok X, 9 maja 1932