piątek, 28 grudnia 2012

Z miłości do wierszówki

Jak może Państwo pamiętają, "Tajny Detektyw" wzorował się na francuskim piśmie, wydawanym przez Gallimarda, i często przedrukowywał teksty powstające nad Sekwaną; "nasz paryski korespondent" (w przeciwieństwie do "naszego korespondenta w Równem") był całkowicie zmyślony. Więcej, niekiedy zmyślane były całe artykuły, kiedy bowiem w kronikach policyjnych wiało nudą, dziennikarze pracujący u Gallimarda produkowali pieprzne i krwawe historyjki na poczekaniu. Tak też było chyba w przypadku opowieści o "Czerwonej Rozynie".







Nie mam dowodu, że to zmyślenie, ale wszystko tutaj wygląda jak w kiepskiej, machniętej na kolanie powiastce kryminalnej. Stawiam dolary przeciw orzechom, że "Czerwona Rozyna", podobnie jak "Don Carlos", nigdy nie istniała poza wyobraźnią jej twórcy.

Scena to oczywiście nie prowincjonalne miasteczko, łatwiejsze do rozpoznania, ale anonimowy Paryż, w jakimś sensie (w sensie wyobrażeń czytelniczych) stolica Europy, dosmaczona jeszcze zdjęciami Nowego Jorku. Na okładce przystojniak (na ówczesne warunki) z wąsikiem - sztuk raz, bogacz (cylinder i frak) - sztuk raz, kobita - sztuk raz (z workiem na głowie). Na rozkładówce kolekcja niezwiązanych ze sobą zdjęć, z trudem dopiętych podpisami do opowiadanej historii. Jest Surete Generale z komisarzem Baroux (równie dobrze mógłby być Scotland Yard i inspektor Lestrade), jest tajemnicze morderstwo i tajemnicza kobieta w czerwieni (nawiasem mówiąc, wzięta z jakiegoś języka, gdzie włosy nie są rude, a, podobnie jak jej sukienka, czerwone). Ofiara ma operetkową ksywkę "Don Carlos", mieszka kątem u gospodyni, ale znana jest w całym półświatku paryskim i organizuje ogromne orgie w wynajmowanej klitce. Oczywiście uroda arystokratyczna, oczywiście potomek hiszpańskich grandów. "Czerwona Rozyna" jest famfatalą, skoro tylko wchodzi na scenę, trup się ściele gęsto. Ofiarna (bo zasłoniła kochanka własnym ciałem) i niszcząca zarazem, ruda (więc fałszywa), doprowadza do obłędu i śmierci francuskich hrabiów.

Jakiś redaktor inkasuje wierszówkę, jakaś kucharka czyta to w "Tajnym Detektywie" pod Kaliszem i mówi do drugiej: "Wciórności!".


PS: A skoro jesteśmy przy przeróbkach, to kawałek z prawdziwego Don Carlosa: Francuz pochodzenia sycylijskiego z Amerykaninem śpiewają po francusku włoską operę o hiszpańskim infancie pochodzenia austriackiego.


Za: "Tajny Detektyw" nr 35 rok 4, 26 VIII 1934


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz