środa, 29 lutego 2012

Pierwociny vol. II, czyli dobry sędzia i źli moraliści

Co tu kryć: „Tajny Detektyw” był czasopismem nastawionym na zysk, co widać już od pierwszego numeru (dodać jednak lojalnie należy, że przez cały czas swojego istnienia numer „Tajnego” kosztował dokładnie tyle samo: 30 groszy, w Czechosłowacji zaś – bo i tam był dystrybuowany – 1 koronę i 20 halerzy).

Pod wstępniakiem zapowiedzi chwytliwych tematów, które zostaną poruszone w kolejnych tygodniach, niżej zachęta do prenumeraty; dalej anons „powieści w odcinkach”, czyli pamiętników najbardziej tajemniczego człowieka obecnej epoki:


Kolejną zachętę prenumeraty znajdziemy na stronie przedostatniej:

Wreszcie jest i druga okładka, z taką samą winietą i nagłówkiem, ozdobiona, jak i frontowa, fotografią. Bywało, że okładka tylna zapowiadała jakiś materiał w numerze, czasami jednak prezentowała po prostu osobne zdarzenie, była jednozdjęciowym reportażem, opatrzonym kilkoma słowami wyjaśnienia. Tak jest i tym razem:



Tyle tylko, że wyjaśnienie jest tym razem niezbyt jasne. Czemu sędzia – jak można wnioskować z tekstu – wygłaszał kazanie w katedrze i czemu został aresztowany za niewłaściwe zachowanie?


Ben Lindsey (drugi od lewej w pierwszym rzędzie, niski, w okularach) był, trzeba powiedzieć, jednym z wielkich i zapomnianych dziś dobroczyńców XX wieku. Przez całe życie zajmował się rozmaitymi reformami, największym jednak jego osiągnięciem było stworzenie sądów dla nieletnich. Wcześniej nie czyniono takiego rozróżnienia – nastoletni przestępcy (a czasem – wedle naszych dzisiejszych standardów – niegroźni łobuziacy) trafiali za banalne nieraz przewinienia do regularnych więzień, gdzie w towarzystwie starych wyg ulegali prędkiej demoralizacji, lub do zakładów poprawczych, które były formą karnych obozów pracy. Dopiero dzięki staraniom Lindseya otwarto w USA dwa pierwsze sądy dla nieletnich, w Illinois (Chicago) i Colorado, a następnie – również za sprawą jego wieloletniej pracy – rozszerzono ten system na pozostałe stany. Sędzia walczył też ze zmuszaniem dzieci do pracy, starał się o państwową opiekę nad osobami będącymi na utrzymaniu przestępcy, który trafił do więzienia, i tak dalej. Cieszył się dzięki temu opinią mądrego reformatora i znakomitego humanisty. Do czasu.


W 1927 roku napisał książkę o „Małżeństwie koleżeńskim”, gdzie postulował by młodzi ludzie łączyli się w tytułowe próbne „małżeństwa koleżeńskie” – przez rok mieli się dopasować, sprawdzić (również seksualnie), pod tym wszakże warunkiem, że nie doprowadzą do ciąży. Po okresie próbnym mogliby albo zrezygnować i się rozejść, albo, jeśli chcą mieć dzieci i tworzyć prawdziwe stadło – przekształcić związek w regularne małżeństwo. 


Słowem: chodziło mu mniej więcej to, co dziś praktykuje – w znacznie mniej sformalizowany sposób – większość cywilizowanego świata. Tego moraliści Lindseyowi wybaczyć nie mogli. Rozpętano przeciw niemu ogromną kampanię, twierdząc, że promuje zepsucie, promiskuityzm i wolną miłość (zaprzęgnięto do walki nawet papieża, który też miał coś do powiedzenia w tej kwestii) i po 28 latach pracy zwolniono go karnie z sądu miasta Denver, zakazując praktyki w stanie Colorado. Później, w 1931 roku, czyli w tym samym roku, kiedy powstał „Tajny Detektyw”, kandydował na sędziego w Kalifornii (jest to stanowisko obierane w głosowaniu) i, na szczęście, wybory wygrał. Co jednak przedstawia zdjęcie?

Sędzia Lindsey oczywiście nie wygłaszał kazania w katedrze. Jak podaje Joseph Lewis w „The Ten Commandments”, przebywał w katedrze św. Jana podczas kazania biskupa Manninga, które było skierowanym wobec niemu atakiem. Kiedy sędzia Lindsey wstał, by obronić się przeciwko nieuprawnionym oskarżeniom, wierni niemal jednogłośnie zaczęli krzyczeć: „Zabić go! Zabić go!”. Ocalony przed linczem dzięki szybkiej interwencji policji, został pod eskortą wyprowadzony z kościoła (wedle niektórych źródeł: wypchnięty przez tłum) oraz, faktycznie, aresztowany na wniosek rzeczonego biskupa – i to właśnie tę chwilę, mam wrażenie, przedstawia tylna okładka „Tajnego Detektywa”. Następnego dnia pojawił się w sądzie w towarzystwie swojego prawnika. Nigdzie, niestety, nie natrafiłem na wzmiankę o tym, czy w procesie za „niewłaściwe zachowanie” został skazany, czy uniewinniony.


Za: „Tajny Detektyw” nr 1, rok 1 (24 I 1931)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz