środa, 13 lutego 2013

Lincz w Kalifornii kiedyś i dziś, czyli sprawa Harta i Occupy vol. II

W listopadzie 1933 roku tłum zlinczował Toma Thurmonda i Johna Holmesa, porywaczy i morderców, a w styczniu na drugiej półkuli doniósł o tym "Tajny Detektyw". I, jak to miał w zwyczaju, popełnił przy tym sporo błędów i przekłamań. Na szczęście sprawa jest dobrze zbadana, obfotografowana, a nawet sfilmowana. Przyjrzyjmy się jej z bliska.


Brooke Hart - bo tak się naprawdę nazywał - należał do szanowanej i bogatej rodziny, która od pokoleń prowadziła duży sklep w centrum San Jose, otwarty w latach 60-tych XIX wieku, kiedy to pierwszy Hart, biedny żydowski imigrant z Europy, postanowił spróbować szczęścia w ogarniętej gorączką złota Kalifornii. 22-letni Brooke, najmłodsze z dzieci właściciela, był przygotowywany na dziedzica rodzinnej firmy, zatrudniającej podówczas 200 osób.



            Wieczorem 6 listopada 1933 dwaj dwudziestoparoletni  
            kumple, Holmes i  Thurmand, którzy przez długi czas marzyli
            o popełnieniu zbrodni doskonałej (a dotychczas mieli na koncie
            tylko dwa wymuszenia), porwali młodego Harta na terenie  
          krytego parkingu. Przystawili mu do boku pistolet, wywieźli za miasto, wysadzili z samochodu na moście San Mateo, ogłuszyli cegłą, związali, dociążyli dwoma blokami cementu i zrzucili do wody. Zdołał jeszcze odzyskać przytomność i wyswobodzić się z ciężaru, ale zginął dobity kulami, w niecałą godzinę od porwania. Porywacze wrócili do domów, Holmes zabrał żonę do kina na "Trzy małe świnki" Disneya. Teraz przyszedł czas na negocjacje z ojcem.

Dwie godziny po zabójstwie porywacze zadzwonili do Harta seniora, żądając 40 tys. dolarów (a nie 100 tys., jak podawał "Tajny") i grożąc, że w razie powiadomienia policji Brooke zostanie zabity. Hart mimo to zadzwonił na posterunek; rozpoczęto poszukiwania samochodu, który został znaleziony przez jednego z pracowników rodzinnej firmy, natomiast FBI okablowało telefon, założyło aparaturę do nagrywania rozmów i powiadomiło centralę telefoniczną, że będzie chciało wyśledzić połączenia z tego numeru.

Po paru dniach przepychanek z porywaczami, wzajemnych gróźb i poleceń, Holmes i Thurmand zażądali w liście, by Hart-senior osobiście dostarczył pieniądze, jadąc samochodem syna w kierunku Los Angeles. Jeśli przyjmował te warunki, miał w witrynie sklepu wywiesić dużą kartkę z numerem "2". Taką kartkę wywiesił - a przy niej duży napis: "Ale ja nie umiem prowadzić!". Wieczorem w rezydencji Hartów odezwał się telefon: oficer FBI polecił Hartowi przeciągać rozmowę, a centrala powiadomiła go, że połączenie prowadzi do budki telefonicznej przy dużym garażu w centrum San Jose:


Thurmond do ostatniej chwili nie spodziewał się aresztowania - ustalił z Hartem szczegóły przekazania pieniędzy, odłożył słuchawkę, odwrócił się i stanął oko w oko z szeryfem policji San Jose, Williamem Emigiem. Aresztowanie Holmesa było tylko kwestią czasu.




Znacznie dłużej zabrało odnalezienie ciała. Mimo długich poszukiwań, w bezpośredniej bliskości mostu znaleziono tylko cementowe obciążniki i kawał drutu z pasmami blond włosów. Dopiero 26go listopada dostrzeżono zwłoki, dryfujące na powierzchni mniej niż milę od mostu. Dłonie, twarz i większość korpusu były już zjedzone przez kraby i węgorze, ale dobrze zachowane ubranie pozwoliło na prędką identyfikację.



Prasa - która potem miała potępiać gubernatora Rolpha - już od dnia aresztowania dopisywała porywaczom inne zbrodnie, ze szczególną precyzją opisywała męki ofiary i wprost wzywała do linczu. Po odkryciu zwłok w mieście zakipiało jeszcze bardziej. Policja ufortyfikowała areszt, pobudowała barykady i wydała funkcjonariuszom dodatkową broń ostrą. Pod aresztem zgromadziły się tłumy z pochodniami, w kierunku budynku poleciały kamienie i butelki. Emig dodatkowo zabarykadował drzwi i polecił wygasić światła. Któryś z funkcjonariuszy w nerwach wystrzelił w tłum pocisk z gazem łzawiącym: tłum rozproszył się na chwilę i powrócił rozwścieczony, demolując samochody policyjne i przecinając linie telefoniczne. Wokół budynku wyło pięć tysięcy ludzi - Emig powiedział później prasie: "mieliśmy tyle broni, że mogliśmy wystrzelać tysiąc osób"... ale policja otrzymała zakaz interweniowania. Naprzeciwko aresztu budowano wówczas pocztę i tłum wyciągnął stamtąd wielometrową rurę stalową, której użył jako tarana:


Tłum wdarł się do środka, policjantów obezwładniono (najbardziej przy tym ucierpiał Emig - pęknięcie czaszki), oskarżonych wyszukano w celach i zawleczono do parku, ciągnąc ich po ziemi za nogi. Thurmond już w celi został ogłuszony i prawdopodobnie nie odzyskał już przytomności, natomiast Holmes, który był wysokim, silnym mężczyzną, już w celi powalił kilku atakujących, a kolejnych poturbował jeszcze wleczony na miejsce kaźni. Tak długo stawiał opór przed założeniem pętli, że połamano mu ramiona. Obu porywaczy powieszono, co spotkało się z wiwatami z ust dziesięciu tysięcy zgromadzonych "praworządnych obywateli", po czym ciała odcięto ze stryczków i podpalono.

Wiwatujące tłumy 


Kawałki stryczka rozprzedano na pniu, a rankiem ogrodnicy musieli otoczyć szubieniczne drzewa specjalnymi skrzyniami, bo w przeciwnym razie miłośnicy suwenirów połamaliby je do reszty - nie było to zresztą niczym wyjątkowym; pokolenie wcześniej w jednym ze sklepów pokazywano na wystawie dziesięć zwęglonych palców, odciętych od ciała zlinczowanej ofiary. Zwłoki Holmesa i Thurmonda zabrano pod eskortą policyjną do kostnicy, gdzie na parę godzin spoczęły tuż koło ciała młodego Harta.

Po fali ogólnokrajowego oburzenia siedmiu osobom postawiono zarzuty brania udziału w linczu. Nigdzie nie znalazłem wiadomości, by którakolwiek z nich została skazana.

*

William Emig był wybrany szeryfem trzykrotnie - niestety, w 1946 roku musiał zrezygnować ze stanowiska pod zarzutem naruszenia przepisów hazardowych. Odsiedział trzy miesiące, próbował sił jako policjant gdzie indziej; zginął w roku 1963, kiedy, potknąwszy się w ogrodzie, upadł, uderzył się w głowę i wpadł do basenu, w którym cicho utonął.

Anthony Cataldi, siedemnastolatek, który chwalił się prasie, że to on przewodził tłumowi i jako pierwszy wdarł się do więzienia (jeden z siedmiu, którym postawiono zarzuty), zmarł mając lat 75 jako szanowany deweloper i właściciel kompleksu Metro Plaza w San Jose, co utwierdza mnie tylko w generalnej opinii o deweloperach.

*

Co pomieszał korespondent "Tajnego Detektywa"? Wspomniałem już kwotę okupu, ale to drobiazg, podobnie jak wielkość tłumu czy to, skąd wzięto żelazną rurę do wyłamania drzwi. Ważniejsza jest sekwencja wydarzeń. To, co nabrzmiewało przez niemal trzy tygodnie przy wsparciu prasy i władzy, zostało skrócone do raptem jednego dnia. Ojciec zignorował porywaczy, porywacze zabili, wyłowiono ciało, wykryto sprawców, tłum się wzburzył, zlinczował. Jak wiemy, wszystko to wyglądało zupełnie inaczej.

Po drugie: wbrew temu, co pisze korespondent, nie był to, oczywiście, pierwszy lincz na białych. Stanowili oni - według Tuskagee Institute, najpoważniejszego źródła w tej kwestii - ok. 27% ofiar linczów (w latach 1882-1968), a były i takie Stany, gdzie - wg zgromadzonych danych - nie zlinczowano ani jednego czarnego lub czarni stanowili znaczącą mniejszość ofiar. Nie znaczy to jednak, że tych morderstw nie dokonywano również z przyczyn rasowych. Kiedy Tuskagee Institute rozpoczynał swoje badania, dzielił ofiary tylko na białe i czarne; tymczasem wiele ofiar spośród białych zginęło również z powodów etnicznych: w tych stanach, w których brakowało czarnych, ich rolę odgrywali z powodzeniem znienawidzeni imigranci, odrobinę choćby "kolorowi": Meksykanie i pozostali Latynosi, Chińczycy, Włosi, Żydzi. Często zresztą element rasistowski był zupełnie nieobecny w linczu: samosądów dokonywano na koniokradach, złodziejach, gwałcicielach, których faktycznie przyłapano na gorącym uczynku (co, oczywiście, nie jest żadnym usprawiedliwieniem linczu), bez względu na kolor skóry.

Często można też przeczytać, że samosąd na Thurmondzie i Holmesie był  "ostatnim linczem w historii Kalifornii" - głównie dlatego, że gruntownie zapisał się w zbiorowej pamięci Kalifornijczyków z racji solidnej oprawy medialnej i ogólnokrajowego oburzenia na gubernatora Rolpha. Tak jednak nie było - ostatni lincz miał miejsce w Callahan, na południu stanu, ponad trzynaście lat później, 6 stycznia 1947 roku, kiedy grupa farmerów przyłapała rzekomego złodzieja bydła i powiesiła go na maszcie przed miejscową szkołą. 10 stycznia opisujący te wydarzenia artykuł ukazał się na pierwszej stronie pisma Western Sentinel, ale wszystkie egzemplarze gazety wykupiono bądź skonfiskowano. Sprawców nigdy nie pociągnięto do odpowiedzialności. 



Za: "Tajny Detektyw" nr 1 rok IV, 1 I 1934

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz