środa, 15 sierpnia 2012

Nie hoduje zbóż, ma w kieszeni nóż...

...śpiewała Rodowicz w piosence Osieckiej "Sing Sing". Osiecka uwielbiała gry słowne i ciekawe brzmienie słów, i stąd chyba szlagwortem piosenki stała się akurat nazwa tego więzienia  - a nie Ludlow Street Jail, Fort Slocum, Coxsakie czy Mid-Orange, powiedzmy. Nazwa pochodzi z języka Indian, od których kupiono niegdyś ziemie, gdzie 1825 roku zbudowano pierwsze więzienne budynki. "Sint sinck" znaczy ponoć "kamień na kamieniu" co brzmi iście biblijnie. Natomiast w angielskiej fonetycznej przeróbce to "Śpiewaj, śpiewaj", co też mogło się spodobać Osieckiej.

Wczoraj wieczorem, biegnąc nad brzegiem Hudson River (gdzieś pod oknami hotelu, w którym Brandon ze "Wstydu" energicznie, ekhem, zaprzyjaźnia się z panią prostytutką, patrząc na New Jersey, leżące po drugiej stronie rzeki) uświadomiłem sobie, że gdybym pobiegł dalej jeszcze, trafiłbym do Sleepy Hollow (dawniej Tarrytown, sportretowanego przez Washingtona Irvinga w opowiastce o Jeźdźcu bez Głowy, i w hołdzie dla niego przemianowanego na Sleepy Hollow w 1996 roku; Irving zresztą leży na miejscowym cmentarzyku). A gdybym, minąwszy Sleepy Hollow, wlókł się dalej wzdłuż brzegu rzeki (są to już dystanse maratońskie), to dowlókłbym się właśnie do Sing Sing, o którym 34 numer "Tajnego Detektywa" z 1934 roku wspomina aż dwukrotnie:


To ciekawostka z prawdziwego Sing Sing, nowojorskiego. Ale znacznie większa notka dotyczy Sing Sing przemyskiego (sic!):


A zatem - skwarki zarzewiem buntu! Co ciekawe, w przywołanym filmie z 1930 roku, "The Big House", intryga też zaczyna się od osadzenia więziennego watażki w karcerze, i powodem awantury też jest niesmaczne jedzenie. Wątpię, by kucharze w prawdziwym Sing Sing znali skwarki, ergo - by skąpili ich więźniom, ale to nieoczekiwane powinowactwo między prawdziwym Wasyłykiem a filmowym Butchem jakoś mnie ujęło.

Nawiasem mówiąc, watażkowie więzienni są oczywiście wszędzie, ale w niektórych więzieniach mają więcej do gadania, w innych - mniej. I Sing Sing pod tym względem w swoich czasach było naprawdę wyjątkowe. Zreformował je gruntownie niejaki Thomas Mott Osborne (1859-1926), wywodzący się z fabrykanckiej rodziny o tradycjach społecznikowskich (abolicjonistycznych). Odsłużywszy dwie kadencje jako burmistrz Auburn w stanie Nowy Jork (znany był z tego, że jak Harun ar-Raszid mieszał się z tłumem i - incognito, oczywiście - podsłuchiwał w tawernach i na ulicach, co w trawie piszczy), Osborne zajął się reformami więziennictwa. Dał się zamknąć w celi jako anonimowy więzień i przez tydzień na własnej skórze poznawał warunki w celach, na spacerniaku, w stołówce, itd. Potem natomiast zadziwił więźniów i strażników tym, że poruszał się po Sing Sing bez uzbrojonej obstawy. Jego reformy z miejsca zjednały mu właściwie całą społeczność więzienną, po obu stronach krat - poza garstką watażków, którzy w poprzednim systemie mieli się jak pączki w maśle i dzięki korupcji mogli sobie pozwolić na znacznie więcej, niż jakiś biedak. Jeden z owych "pokrzywdzonych reformami" - manhattański bankier, osadzony za oszustwa - wykorzystując znajomości wśród polityków i  nie szczędząc grosza, rozpętał przeciwko Osborne'owi ogromną kampanię, a w końcu doprowadził do postawienia go przed sądem za krzywoprzysięstwo, zaniedbywanie obowiązków i utrzymywanie kontaktów seksualnych z więźniami. Kiedy oczyszczony z zarzutów Osborne wrócił do Sing Sing, wyprawiono tam z tej okazji ogromną fetę, a więźniowie wystawili ku czci uniewinnionego dyrektora specjalne przedstawienie.

W 1931 roku imieniem Osborne'a nazwano kilka założonych przez niego i połączonych w jedno organizacji. Osborne Association istnieje do dziś i zajmuje się resocjalizacją, a konkretnie - przywracaniem byłych więźniów do normalnego życia w społeczeństwie.


Za: "Tajny Detektyw" nr 34, rok 4, 17 VIII 1934

2 komentarze: