Jeśli nie, to pewnie znacie te fotografie Dalego:
Nic dziwnego: Dali dobrze się znał, a może nawet przyjaźnił (jeśli to możliwe w jego przypadku) z autorem tych zdjęć przez trzydzieści lat - można nawet powiedzieć, że był jego muzem, skoro jedna z książek fotografa to "Dali's Mustache", trzydzieści surrealistycznych portretów artysty.
Ale nie on jeden. Fotograf nazywał się Philippe Halsman... (poniżej na autoportrecie)
...i robił zdjęcia wszystkim. Gwiazdom kina, artystom, pisarzom, naukowcom, politykom. Jest jednym z najważniejszych fotografów połowy XX wieku. Dekadę temu miał ogromną, wędrującą po całym świecie retrospektywną wystawę. Jeśli wejdą Państwo na jej stronę i zobaczą biogram Halsmana, przeczytają tam Państwo - w dość skromnym zestawie faktów z życia fotografa - następujący fragment:
...i robił zdjęcia wszystkim. Gwiazdom kina, artystom, pisarzom, naukowcom, politykom. Jest jednym z najważniejszych fotografów połowy XX wieku. Dekadę temu miał ogromną, wędrującą po całym świecie retrospektywną wystawę. Jeśli wejdą Państwo na jej stronę i zobaczą biogram Halsmana, przeczytają tam Państwo - w dość skromnym zestawie faktów z życia fotografa - następujący fragment:
1928. Father dies while on family vacation in the Austrian Alps.
Osobliwa wzmianka. Która nie dziwi, jeśli wiemy, że - o czym biogram nie wspomina - Halsman został skazany na 10 lat więzienia za zabójstwo ojca: zepchnięcie go w przepaść i zatłuczenie kamieniem.
*
Była to jedna z causes celebres epoki, zresztą wzbudza ona zainteresowanie po dziś dzień; najlepszy dowód, że nie tak dawno Martin Pollack napisał o niej obszerną książkę pt. "Ojcobójstwo". A w latach trzydziestych była obserwowana przez pół Europy; w obronie Halsmana pisali listy Mann, Einstein, Freud. Czemu? Ano, nie była to taka sobie zwykła sprawa kryminalna. Spójrzmy, co pisze "Tajny Detektyw":
Oto zasadnicza oś całej sprawy została całkowicie pominięta przez redaktorów "Tajnego". Nie wiem, czy nie w smak było o niej wspominać, czy uznali, że polska publiczność nie będzie nią zainteresowana, czy wreszcie w podzielonym polskim społeczeństwie nie chcieli zabierać w tej kwestii głosu. Otóż sprawa Halsmana - i na tym cały myk polega - była soczewką, w której skupiał się wzrastający prowincjonalny antysemityzm przedanschlussowej Austrii.
Halsman był Żydem z Rygi; zbrodnia ojcobójstwa była "u podstaw swych niearyjska"; jego proces okazał się ogromną manifestacją austriackiego małomiasteczkowego antysemityzmu z jednej - a idealistycznego wielkomiejskiego filosemityzmu z drugiej strony. I właśnie stąd tych 20.000 podpisów postulujących uwolnienie Halsmana, zebranych przez Czerwony Krzyż i organizacje kobiece. O ile jednak otoczka procesu była zdecydowanie paskudna, a prasowe polemiki i relacje zapowiadały to, co miało się dziać w Rzeszy i Austrii za lat dziesięć, o tyle sam proces nie był wcale jednoznaczny. Owszem, był poszlakowy raczej, niż dowodowy - a jednak, po dziś dzień trudno rozstrzygnąć (nie czyni tego także Pollack w swojej książce), czy Halsman był niewinną ofiarą; i zakrwawiony kamień, i stosunki między despotycznym, antypatycznym ojcem a synem (chimerycznym, skłonnym do histerii i konfabulacji) czynią morderstwo bardzo prawdopodobnym. Jak się okazało, Halsman-ojciec (nazywany w tekście "Tajnego" nieustannie "starcem", choć nie miał jeszcze pięćdziesiątki) żeby znaleźć się przy strumieniu, musiałby nie tyle osunąć się ze zbocza, co wykonać nie lada skok. A ze skoczności znany nie był.
Halsman-syn, który w sądzie zachowywał się skandalicznie, robił fochy, przybierał minki i bawił się w błyskotliwe komentarze i utrudniał zadanie obrońców tak, jak to tylko możliwe, w końcu się doigrał: został skazany.
Co dalej? Pod artykułem przeczytali Państwo, że ciąg dalszy miał nastąpić - nie w tym wszakże numerze, a kolejnych trzech jak na złość nie mam - ale dziś już wiemy, że Halsman długo nie posiedział. W wyniku rozmaitych jawnych i niejawnych nacisków społecznych został wypuszczony z więzienia pod warunkiem, że opuści Austrię i nigdy do niej nie wróci. Wyjechał (pod koniec 1930 r.) do Francji, gdzie założył studio fotograficzne, w którym sportretował m.in. Giraudoux, Le Corbusiera, Gide'a, Chagalla. Po niemieckim podboju uciekł, z poparciem Einsteina, do Stanów, gdzie poznał Dalego i zrobił błyskawiczną karierę jako fotograf. Sypnęły się kolejne okładki "Life'u" - pięćdziesiąt w przeciągu dekady! - i sesje wielkich gwiazd, a także książki.
Co dalej? Pod artykułem przeczytali Państwo, że ciąg dalszy miał nastąpić - nie w tym wszakże numerze, a kolejnych trzech jak na złość nie mam - ale dziś już wiemy, że Halsman długo nie posiedział. W wyniku rozmaitych jawnych i niejawnych nacisków społecznych został wypuszczony z więzienia pod warunkiem, że opuści Austrię i nigdy do niej nie wróci. Wyjechał (pod koniec 1930 r.) do Francji, gdzie założył studio fotograficzne, w którym sportretował m.in. Giraudoux, Le Corbusiera, Gide'a, Chagalla. Po niemieckim podboju uciekł, z poparciem Einsteina, do Stanów, gdzie poznał Dalego i zrobił błyskawiczną karierę jako fotograf. Sypnęły się kolejne okładki "Life'u" - pięćdziesiąt w przeciągu dekady! - i sesje wielkich gwiazd, a także książki.
Najbardziej chyba znaną książką Halsmana stało się "Jump!", czyli "Skacz": kilkadziesiąt fotografii, przedstawiających znanych ludzi w momencie skoku. I niech to będzie pointą tej opowieści.
(kolejno: Halsman z Marylin Monroe, sama Monroe, Audrey Hepburn, Robert Oppenheimer, Sophia Loren, Edward Windsor i Wallis Simpson, Richard Nixon)
Za: "Tajny Detektyw" nr 34, rok I (6 IX 1931)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz