piątek, 10 kwietnia 2015

Żydowscy uchodźcy, czyli przez zieloną granicę do radzieckiej szczęśliwości

Dziś, kiedy tak wielu uchodźców, pragnąc ocalić życie, przekracza granice Europy i pada ofiarą bezwzględnych przemytników, warto może przypomnieć, że przed wojną przemytnicy byli równie bezwzględni. A uciekano w czasem nader zaskakujących kierunkach - na przykład do stalinowskiej Rosji.


Okładki, która tak pięknie zestawia na dwóch przekątnych postać żołnierza i ostre rytmy linii elektrycznych, nie powstydziliby się ówcześni rosyjscy artyści, jak choćby Gustav Klucis czy El Lissitzky. To najprawdopodobniej dzieło Brzeskiego, jedna z najciekawszych okładek pisma, wyraźnie nawiązująca do radzieckiego konstruktywizmu - czy to nie fascynujące, że w 1933 roku dział graficzny tabloidu robił takie cuda? Zresztą rozkładówka z bezbrzeżnym śniegiem i twarzami zaginionych, wkomponowanymi w znak zapytania, też jest niczego sobie:


Ale przeczytajmy, co to za dwanaście osób zaginęło na granicy:



Rzuca się w oczy, że to żydowska opowieść. Żydowskie są ofiary, Żydami są macherzy od przemytu, Żydem jest kuzyn jednego z nich, który siedzi za przemyt komunistycznej literatury, Żydem jest wreszcie, jak można sądzić z nazwiska, autor tekstu, Gabriel Fejgel (sądzę, że boheterowie reportażu mogli nie mówić po polsku i "Tajny Detektyw" musiał oddelegować dziennikarza, władającego jidysz); podobnie jak w przypadku gangów, uprowadzających dziewczyny do domów publicznych w Ameryce Południowej, całe przestępstwo wydarzało się w obrębie społeczności żydowskiej. Ale trudno się temu dziwić: w przedwojennym Dołhinowie przed wojną dwie trzecie mieszkańców (1747 osób) było wyznania mojżeszowego (w czasie wojny przez tamtejsze getto przeszło - w większości ginąc - aż pięć tysięcy ludzi).

Skąd pomysł, by uciekać za wschodnią granicę, za te "druty kolczaste"? Kresy w ogóle były biedne, a w dobie Wielkiego Kryzysu jeszcze biedniejsze; jako takim gwarantem utrzymania były państwowe posady - urzędnika, policjanta, listonosza, nauczyciela - ale masy żydowskie pozostawały na ogół poza tą grupą (nieprzypadkowo jedyny Polak w tej historii to przodownik Malinowski z policji). Ci, którzy trudnili się rzemiosłem (i którym wcześniej jakoś się wiodło), jak choćby opisany w tekście krawiec, w okresie kryzysu i powszechnego zubożenia nie mieli komu sprzedawać swoich produktów. Równocześnie jednak w samym artykule widać sygnały, że mogli się spodziewać jak najgorszego: Perewoznik wie to i owo od "reemigrantów", czyli od ludzi, którzy przez granicę najpierw uciekli do Związku Radzieckiego, a potem jednak z jakichś powodów wrócili. Wie też, że "o rzeczy tak trudno w Sowietach". Jego ucieczka to ucieczka desperata, który nie ma się jak utrzymać w rodzinnym miasteczku i rzuca się na głęboką wodę w straszliwsze jeszcze miejsce.

Niestety, nie natrafiłem na razie na żadne wzmianki o zaginionych (czy też zamordowanych) uchodźcach, ani też o tym, czy przemytników postawiono przed sądem i skazano. Natrafiłem tylko w archiwum Yad Vashem na krótką wzmiankę, dotyczącą jednego ze szwarccharakterów tego dramatu: Aba Dimenstein, urodzony w Dokszycach, w czasie wojny trafił do getta w Dołhinowie i tam też został zamordowany w roku 1941, podobnie jak inni dołhińscy Żydzi. Do rejestru ofiar podał go wnuk Wiktor, on też dostarczył poniższą fotografię z jakiejś, można się spodziewać, rodzinnej uroczystości. Bo bezwzględni przemytnicy też mają swoje życie rodzinne, zegar na ścianie, świeczki na stole, dzieci i wnuki.

Wiktor to chłopiec stojący pod zegarem, wskazany najszerszą linią; po prawej i nieco w dół od niego widać kobietę, "mamę Rachelę", i zasłoniętego nieco jej policzkiem i fryzurą mężczyznę, "tatę Abrahama". Zdjęcie mogło zostać opisane w ten sposób przez ojca Wiktora, a syna Racheli i Aby, aczkolwiek nie wiem, czy był nim wspomniany w tekście Szepsel Dimensztajn.




Za: "Tajny Detektyw" nr 41, rok III, 8 X 1933

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz