sobota, 12 października 2013

Bezkarne zbrodnie zbójeckich dynastii szlacheckich vol. II

Obiecałem jeszcze słów kilka o najgroźniejszej dynastii zbójców szlacheckich, a mianowicie - o Stadnickich, bo i oni mieli swój epizod lwowski, kiedy to starli się z możną rodziną Korniaktów, uszlachconych mieszczan Lwowskich o greckim rodowodzie.

Stanisław Stadnicki, zwany "Diabłem Łańcuckim"
Korniaktowie (Carneadi), pochodzący z Krety, a mieszkający również w Konstantynopolu i na Wołoszczyźnie, osiedlili się w II poł. XVI wieku we Lwowie, gdzie wystawili okazałą kamienicę w rynku (później kupioną przez Sobieskich i przebudowaną na jeszcze bardziej reprezentacyjną Kamienicę Królewską). Przywieźli ogromne kapitały, którymi obracali w handlu (winem, tkaninami, futrami), dzierżawie ceł ruskich i lichwie - zajęli bowiem miejsce Fuggerów i Bonerów, stając się bankierami królów i najmożniejszych magnatów Korony i Litwy. Między ich dłużnikami był i Stadnicki, który wymienił się na dobra z Anną z Pileckich, otrzymując Łańcut, sowicie obłożony długami u Korniaktów, do czego dobrał jeszcze u nich trzydzieści tysięcy złotych. 

Konstanty Korniakt starszy

Stadnicki płacić nie lubił, ba, może nawet organicznie nie potrafił. Poczekał na śmierć seniora rodu, Konstantego (1603 r.) i wówczas wypowiedział Korniaktom prawdziwą wojnę: najpierw zaczął najeżdżać ich majątki, paląc i grabiąc dwory oraz mordując czeladź, zaś po przegranym procesie rozsierdził się jeszcze bardziej i na czele 1500 ludzi (m.in. Węgrów, Wołosów i Kozaków) zdobył zamek w Sośnicy, do którego - jako do najbardziej warownej ze swych posiadłości - Korniaktowie przenieśli się z całym majątkiem rodzinnym.  Z kobiet zdzierano drogie suknie - przy okazji zgwałcono żonę i córki Konstantego juniora - wyrywano z uszu kolczyki, starej Korniaktowej prawie odrąbano palce, na których miała kosztowne pierścienie. Łupy szacowano na 140 tysięcy złotych, do niewoli wzięto też Konstantego, którego Stadnicki torturował trzymał w lochu przez pół roku, a wypuścił ciężko chorego, wydobywszy od niego - uzyskane z przyłożeniem szabli do gardła - zrzeczenie się wszelkich pretensji o zajazd Sośnicy oraz długów wysokości 47 tysięcy. Diabłowi Łańcuckiemu za złupienie Korniaktów włos z głowy nie spadł, a kolejne wyroki sądowe przyniosły im groszowe rekompensaty.

Bezprawia, jakich dopuszczał się Stadnicki, nie mogą dziwić, skoro skazywanie szlachcica przez sądy miejskie było podówczas rzadkością; jak pisze Władysław Łoziński w "Prawem i lewem": Skazanie szlachcica schwytanego in recenti crimine przez władze miejskie po za Lwowem prawie nigdy się nie zdarza, a i Lwów, który oprócz większych praw miał także i większe siły do ich wykonania, ciężko nieraz za taki akt sprawiedliwości musiał pokutować — zdarzył się nawet w r. 1647 godny zapisania fakt, że szlachcic pewien nieznaczny, Piotr Kaliszkowski, skazany na ratuszu lwowskim za poranienie mieszczanina na 100 grzywien i na 6 tygodni więzienia, osiągnął formalny wyrok śmierci (poenam talionis videlicet colli) na całym urzędzie lwowskim, bo trybunał zadekretował, aby burmistrz i ławnicy dali głowy pod miecz katowski (eosdem capite plectendos esse demandat!) Nie spotykamy śladu, aby w któremkolwiek z najznaczniejszych po Lwowie miast województwa ruskiego magistrat śmiał ukarać szlachcica. Jeden tylko Halicz w roku 1610 wyjątkowo zdobył się na to. Urząd miejski pojmał za jakiś szkaradny występek Jakóba Jabłonowskiego, osądził go na śmierć i natychmiast ściąć kazał, o co wdowa po straconym wytoczyła miastu proces.

Zdarzały się za to, i owszem, samosądy mieszczan, którzy - czasem nie wyłączając kobiet, dzieci i, c o podkreśla Łoziński, Żydów - brali sprawiedliwość w swoje ręce. I tak w roku 1603, kiedy to Ramułtowie wyprawili w [Drohobyczu] krwawą awanturę i dwóch ruskich księży ranili a trzeciego, Fedora, popa Raniowskiego, zabili — przy najbliższej sposobności mieszczanie uderzają na gwałt w dzwony, napadają tłumnie na dwóch Ramułtów, srodze ich turbują, do uciekających szturmują w gospodzie, czeladź ich rozpędzają, tak że obaj szlachcice tylko cudownym sposobem uchodzą śmierci  chroniąc się do kościoła. Niejaki Jan Kurnatowski, który w roku 1618 wszczął burdę we Lwowie na ul. Św. Jana, zamieszkanej przez Ormian, został literalnie ukamienowany: Pod przewodem Krzysztofa Chaczki rzucili się ku niemu Ormianie i ukamienowali go dosłownie. Wszystko, co żyło na tej ulicy, nawet kobiety i dzieci — poczęło miotać kamienie na Kurnatowskiego, który padł trupem pod tym gradem pocisków. 
Najokrutniej chyba zemścili się mieszkańcy Kołomyi w roku 1613 na niejakim Tomaszu Błudnickim: Jadącego z Kołomyi do Lwowa tłum porwał z sanek i wśród okrutnego znęcania się nad pojmanym zawlókł do saporowieckiego lasu, następnie znajdujący się między tłumem pop Hrehory Oseredko, odwiódłszy nieszczęśliwego >w las na stronę od owej wielkiej gromady, przymusiwszy go, aby przyklęknął na ziemi, z urąganiem i bluźnierstwem wielkiem — opowiada syn Błudnickiego — przeciwko wierze św. katolickiej jadowicie spowiadać mu się przed sobą kazał, po której spowiedzi tenże pop naprzód sam rękami swemi rohatyną albo oszczepem srogim weń uderzył w pierś i aż na drugą stronę przebił, za czem i insi wszyscy hurmą wielką przypadłszy, kto jako i czem mógł, siekli, kłuli okrutnie, już zabitemu haniebnie rany rozmaite zadawali. Zabrawszy potem szkatułę z 2000 zł. i papierami, szablę, łuk, sajdak, i rozebrawszy zabitego do naga, na ostatek nie nasyciwszy się krwi jego, ciało obnażone na sanki ułożywszy tenże pop i z inszymi, których było do 400 albo 500 ludzi, mieszczan i przedmieszczan kołomyjskich, za spólną namową między błota bagniste w las daleko zawieźli i ciało nie wiedzieć gdzie podzieli, sława tylko ta jest, że w błotach i jezierzyskach utopili. Sług też dwóch nieboszczykowskich pojmawszy i także w las zaprowadziwszy pozabijali i potopili.

Takie numery jednak nie z Diabłem Łańcuckim, który jeździł nie z dwoma, a kilkuset sługami, więc mieszczanie raczej mu zagrozić nie mogli Dopiero kiedy rozpoczął spór ze swoim sąsiadem, Opalińskim, trafiła kosa na kamień - po wielu prowokacjach Stadnickiego, jak przesuwanie kamieni granicznych, torturowanie sług, porwanie karła Opalińskiej (sic!) czy zajazdy włości, Opaliński przyjechał z Wielkopolski, zebrał oddziały i wydał Stadnickiemu bitwę... w której poniósł sromotną klęskę i ledwo salwował się ucieczką. Powetował to sobie wkrótce, rabując podwody Stadnickiego, wiozące ze Śląska pieniądze, konie, kosztowności i wino, ale przede wszystkim wygrywając kolejną bitwę pod murami Łańcuta, który następnie gruntownie splądrował, wywożąc stamtąd niewyobrażalne wprost skarby. Równie niewyobrażalna była zemsta Stadnickiego, który, powróciwszy do swoich dóbr, w niesłychanie okrutny sposób potraktował swoich poddanych, podejrzewanych (słusznie chyba) o wzięcie udziału w rabunku, po czym począł pustoszyć ziemie Opalińskiego, zupełnie go rujnując.

Cała Rzeczpospolita z królem na czele usiłowała doprowadzić do ugody między przeciwnikami - i rzeczywiście, obaj stawili się w Trybunale Lubelskim, gdzie Stadnicki przyjechał nie na czele nie trzydziestu, jak mu kazano, a siedmiuset ludzi, i wszczął burdy, zastraszając sędziów i łupiąc mieszczan. Tu miarka się przebrała i lublinianie po prostu dali odpór czeladzi, gromiąc hajduków watażki i zmuszając Stadnickiego do kolejnej ucieczki. Mając nadzieję na obfite posiłki z Siedmiogrodu (planował bowiem osadzenie na tronie polskim, w miejsce znienawidzonego Zygmunta III, księcia Gabriela Batorego), Stadnicki spał spokojnie, a Opaliński tymczasem po troszeczku rósł w siłę i przekabacał stronników wroga. Wreszcie pod nieobecność "Diabła" najechał w lipcu 1610 roku jego fortecę w Wojutyczach pod Samborem, zrabował, pałac spalił, a dzieci i żonę pojmał, po czym oddał w opiekę krewnym. 20 sierpnia jego żołnierze dopadli samego Stadnickiego w lesie pod Chyrowem i położyli go trupem; Tatar Persa odciął mu głowę i zaniósł swemu panu.

Na placu boju pozostała pani Stadnicka, która miała się okazać niezgorszym ziółkiem; najpierw rozpoczęła walki o schedę po mężu - i broniła jej zbrojnie. Potem zaangażowała się w długi spór ze szwagrem o opiekę nad synami. Kasztelan sanocki, Marcin Stadnicki, chciał ich wychować na wykształconych obywateli - Stanicka natomiast miała swoje metody i plany wychowawcze, więc posługując się to oszustwem, to porwaniem, synów odzyskała. Zrobiła to jednak na swoją zgubę - tak wychowała trzech synów, zwanych Diablętami, że wkrótce sami przeciwko niej wystąpili, kiedy powtórnie wyszła za mąż za warchoła Poniatowskiego. Wypędzili z Łańcuta matkę i własną siostrę, Felicjanę, zagarnęli wsie i kosztowności. Po paru latach porwali z powrotem siostrę, co przyprawiło matkę o rozstrój i śmierć - w testamencie więc podzieliła majątek między męża a córkę, a synowie postanowili biedna Felicjanę trzymać w zamknięciu, by nie wyszła za mąż. Każdy alians w tej rodzinie kończył się konfliktem - uwięziona Felicjana więc rozkochała w sobie innego warchoła, dała mu się porwać, poślubiła go, powojowała u jego boku z braćmi, po czym zwróciła się przeciwko mężowi (uzyskała nawet unieważnienie małżeństwa w Rzymie) i stanęła po stronie braci. Młodzi Stadniccy też zresztą walczyli między sobą, walczyli bowiem nieustannie i z każdym, kto się nawinął, co wszystko ich przywiodło do smutnego końca.

Zygmunt zginął w jakiejś potyczce. Władysław zrobił sobie wroga w staroście Krasickim, rozpędzając sejmik - został przez Krasickiego najechany i złupiony; ścigany, schronił się w klasztorze w Leżajsku, gdzie go pojmano, zawiedziono do Łańcuta i tam bez sądu rozstrzelano na brzegu Wisłoka. Głowę odpiłowano i zaniesiono Krasickiemu (co było praktyką częstą), który wypłacił siepaczom stosowną nagrodę. W tym samym czasie przepadł ślad po trzecim bracie, Stanisławie, zwanym Diabełkiem, któremu - w przeciwieństwie do Władysława - udało się uciec wojskom Krasickiego; plotki podają, że miał trzy żony, z których jedną zadusił, a drugą utopił, jak odnotował Wacław Potocki w wierszu "Na Stadnickiego Diabełka". Wiadomo natomiast, co się stało z jedynym znanym jego synem, również Stanisławem: podczas Potopu obwołał w Bieczu króla szwedzkiego królem polski, został pojmany przez starostę i wydany katu. Tak oto w roku 1656 cała linia Diabła wygasła pod mieczem w Bieczu.

A co z odwiecznym wrogiem Stadnickich? Konstanty Korniakt dopiero na młodych Diablętach mógł sobie nieco powetować dawne straty. Kiedy bracia byli osłabieni bojami z siostrą i szwagrem, wymusił na nich w roku 1622 oddanie klucza żurawieckiego; Władysław Stadnicki chciał się na nim mścić, ale w drodze na zajazd zabił w sprzeczce jednego z przybocznych, przez co wszyscy towarzysze się od niego odwrócili, zostawiając go w szczerym polu. Korniaktowi więc wydano nie tylko klucz majątków, ale i zrabowane niegdyś w Sośnicy rodzinne klejnoty. Dwa lata później jednak Konstanty młodszy zginął w wojennej potrzebie, bijąc się z Tatarami. Z trzech jego synów najstarszy Michał zmarł w trakcie studiów w Rzymie podczas epidemii malarii (spoczywa w marmurowym grobowcu S. Maria in Aracoeli); drugi, Aleksander, zmarł jako 27-latek, zostawiając małoletnią córkę, Elżbietę. Dobra w Sośnicy i Hussakowie przeszły pod zarząd stryja, a trzeciego brata, Karola Franciszka. Uszczuplone przez niego znacznie, trafiły w końcu, ze ślubem Elżbiety, do Krasickich. Karol Franciszek był gruntownie wykształconym dworzaninem (w Krakowie, Grazu i Padwie), podróżnikiem (towarzyszył zapewne wujowi, Jerzemu Ossolińskiemu, w sławnym wjeździe do Rzymu) i wojownikiem: bił się ofiarnie w trakcie powstania Chmielnickiego i Potopu. Jednak na jego synach ród Korniaktów wygasł w początkach XVIII wieku. Na wszystko bowiem koniec przyjść musi. Również na tę opowieść.


Za: Jacek Komuda, Warchoły i pijanice, Krzysztof Bulzacki Rody lwowskie, Władysław Łoziński, Prawem i lewem.

2 komentarze:

  1. "Prawem i lewem" Łozińskiego to świetna książka, mimo upływu tak wielu lat. Podczytuję ją sobie od czasu do czasu. Trzeba nadmienić, że Łoziński co i rusz się zarzeka, że historie przytoczone przez niego nijak się mają do całościowego obrazu, bo wszak są wzięte z akt sądowych, a te z natury swej opisują rzeczy złe. Jednak lektura jest fascynująca.
    Dodatkowo Łoziński podkreśla wciąż, że w Polsce tak źle znowuż nie było jak w zachodnich krajach, gdzie grabież, rabunek, gwałty, wojny i wojenki codziennością były. Mowa o analogicznym okresie czasu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie przygotowany artykuł, jestem pod ogromnym wrażeniem...

    OdpowiedzUsuń