środa, 14 listopada 2012

Hrabia Badeni i asy dróg polskich

Mamy tu wszystko, co w dobrej opowieści o kradzieży: skarb, arystokratę, szajkę przestępców, misterny plan, zuchwały rabunek, pościg samochodowy. Ale jak poskrobać, to wszystko okazuje się nieco spsiałe, nieudolne, narysowane w pomniejszonej skali, groteskowe w swojej niedojdowatości.







Rodzina Badenich należała w XIX wieku do najbardziej wpływowych rodów arystokratycznych, ale mimo to nie jest jednym tchem wymieniana z Czartoryskimi, Sapiehami czy Radziwiłłami. Trafili między magnatów stosunkowo późno (każda epoka miała swoich arywistów - kiedyś Radziwiłłowie, potem Zamojscy i Potoccy - w XVIII wieku oburzano się ponoć, że Czetwertyński ze starożytnego rodu kniaziowskiego, jest marszałkiem dworu u nuworysza Potockiego)  - byli to mieszczanie lwowscy, którzy, nobilitowani w wieku XVIII, doszli później do znacznych urzędów. Najwięcej jednak osiągnęli już za czasów zaborczych, jako politycy galicyjscy. Władysław (1819-1888) był posłem na Sejm Krajowy i do Reichsratu, jego młodszy syn Stanisław (1850-1912) był również posłem na Sejm Krajowy, marszałkiem krajowym Galicji i członkiem Izby Panów, a syn starszy, Kazimierz (1846-1909) dosłużył się rangi namiestnika Galicji, a nawet premiera Austrii - w innych zaborach byłoby to, oczywiście, niemożliwe, ale Austria łaskawym okiem patrzyła na polityków polskich. Były to zatem same szczyty władzy - i, dodajmy, finansów. Badeni byli bowiem w międzywojniu rodziną bardzo zamożną, posiadającą cały szereg dóbr i pałaców (choć już nie ten warszawski, na pl. Krasińskich, skądinąd bardzo ładny, który mieścił wówczas Sąd Apelacyjny). Jak jednak widzimy z tekstu, Stanisław Badeni nie nadawał się na arystokratę z kryminału: nosa nie zadzierał, herb (Bończa) zdjął z frontonu pałacu i rzucił na strych, a w dodatku ze swoim chomiczkowatym pyszczkiem wyglądał jak sanacyjny drobny urzędnik. Był to, być może, wielkiej szlachetności człowiek, ale do kryminału się nie nadaje - to nie wyniosły francuski markiz czy angielski lord, który spogląda z wyżyn swojego rodowodu na cwaną pannę Marple.

Kamerdyner? Ofiarowujący synowski płaszcz pierwszemu lepszemu włóczędze? Och, nie jest to przenikliwy Jeeves!

Przestępcy? Knują, szyją jak mogą. Z pewnością ślicznie udaje im się samo opróżnienie pokoju kredensowego ze sreber, za to dostają medal z ziemniaka im. Kwinty, ale poza tym coś nie wypaliło. Jakie poszlaki sprawiły, że część z nich wyaresztowano we Lwowie? Cóż to za asy, co raz po raz grzęzną w błocie?

Policja? Ci są najzabawniejsi z tym niedziałającym telefonem, nieosiągalnym samochodem, siedzący w głębokim XIX wieku - a mimo to z jakim wysiłkiem próbują nadgonić epokę! Jak dzielnie opóźniają pościg, składając meldunki! I ten bohater Bukowski z bagnetem jak cynowy żołnierzyk!

No i, rzecz jasna, sama technologia. Te drogi, składające się chyba wyłącznie z błota i grzęzawisk, te samochody, które co rusz mają jakąś awarię, ten pościg, który właściwie nie pościgiem jest, ale jakimś stosunkiem przerywanym.

Rabunek sreber Badenich i pościg wyglądają jak specyficzna gra dla przerafinowanych czytelników kryminału: nieudolność gangu walczy o lepsze, czy raczej o gorsze, z nieudolnością ścigających posterunkowych. "Gang Olsena" i "Żandarm" w jednym. Plus, oczywiście, happy end.




PS: Portal Cracovia Leopolis publikuje nadzwyczaj ciekawy list Juliusza Rossa, syna wymienianego w tekście rządcy "dyr. Rossa", gdzie w 1941 roku relacjonuje losy pałacu po zajęciu terenów przez ZSRR: grabież, zniszczenia, niszczenie grobów. Z listu dowiedzieć się można również, że rządca Ross został zaaresztowany przez bolszewików i rozstrzelany. Po wojnie pałac został zburzony, dziś ostał się po nim jedynie park z oranżerią.

Za: "Tajny Detektyw" nr 34, rok 4, 17 VIII 1934


2 komentarze:

  1. "Pyszczek, cynowy żołnierzyk...". Kim jesteś, żeby tak określać ludzi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze: nie jestem anonimem i do obcych osób nie piszę per "ty".

      Usuń