piątek, 17 czerwca 2011

Ferdydurke po niemiecku (Freiderdurchkeit?)

Za Sasów był ponoć pewien ubogi szlachcic, który dawał się za pieniądze prać po mordzie i kopać w tyłek. Każdy chętny mógł sobie na nim poużywać - dodajmy: każdy chętny i zamożny, była to bowiem rozrywka kosztowna. Dość powiedzieć, że umierając zostawił ogromny spadek, córki powydawał za mąż z wielkimi posagami, synom kupił duże majątki.

U niektórych potrzeba "dania w mordę" jest nieprzeparta - i to nie tylko w przypadku żółwia:

(by Mleczko)
  
W odwiecznym sporze kto ma prać kogo, istnieją dwie tradycje - nazwijmy ją ferdydurkowskimi - Józeficka (pierze pan parobka) i Miętusowska (parobek pierze pana). Obie one mają - po obu stronach zresztą - znakomitych bohaterów. Adwokat Thiele jest w tym poczcie postacią nieco zapomnianą, przywróćmy zatem, choćby na chwilę, pamięć o tym krewkim przedstawicielu berlińskiej palestry!



 




Za: "Tajny Detektyw" nr 46, rok I (29 XI 1931)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz