Zawsze sądziłem, że nie ma lepszego rozwiązania w życiu niż dość skromne początki (nie nędza, ale i nie dobrobyt: by młodzieniec dowiedział się w jaki sposób oszczędzać, gospodarować, itp., by znał wartość pieniędzy oraz ograniczenia, jakie rodzi ich brak; by należycie się wykształcił zamiast tracić czas na kosztowne zabawy), a potem nagły spadek, pozwalający na przyjemne kontynuowanie dobrze rozpoczętego życia.
Tymczasem okazuje się, że nawet taki układ niejednego może przywieść do zguby, jak choćby miłego paryskiego chłopca, Georgesa Gaucheta:
Ale oddajmy głos niezastąpionym reporterom "Tajnego Detektywa":
Szukając wiadomości o jego dalszych - z konieczności niedługich - losach dowiedziałem się nieoczekiwanie, że we Francji żyją jacyś maniacy gilotynowania, którzy prowadzą szczegółowy rejestr straconych przestępców, dzielą się wiadomościami o dawnych causes celebres, poszukują zdjęć z epoki i pokazują fotografie miejsc straceń takimi, jakie są dzisiaj...
Przy okazji okazało się, że nasz rodzimy "Tajny Detektyw" miał swojego francuskiego starszego brata, Detective, pismo wydawane od 1928 r. przez - ho ho! - samego Gallimarda. Gauchet trafił na przynajmniej dwie okładki (z których jedna jest, niestety, nieściągalna):
Ostatni widok nieszczęsnej ofiary kobiet i kokainy to rysunek wykonany przez Louisa Berringsa (bardzo w typie XIX-wiecznym zresztą): prowadzenie Gaucheta na szafot 26 XII, w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, 1931 roku, na bulwarze Arago w Paryżu.
Chętnych na zgłębienie tej egzekucji w sposób bardziej szczegółowy (acz po francusku) zapraszam na stronę "Wdowy" (jak zwano gilotynę):
Za: "Tajny Detektyw" nr 42, rok I (1 XI 1931)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz