Pokazywanie postów oznaczonych etykietą oficer. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą oficer. Pokaż wszystkie posty

sobota, 4 lipca 2015

Dziad z Nowogrodzkiej czyli epilog zabójstwa warszawskiej gwiazdy

125 lat temu, 1 lipca 1890 roku, popełniono jedną z najsłynniejszych zbrodni miłosnych w historii Warszawy: w garsonierze, mieszczącej się w kamienicy na Nowogrodzkiej 14 rosyjski oficer Aleksander Barteniew, zastrzelił swoją kochankę, ulubienicę publiczności teatrów warszawskich, Marię Wisnowską.



Wiele by można pisać o sprawie Wisnowskiej - Agata Tuszyńska popełniła na ten temat dwie książki historyczne, powstało kilka powieści i przynajmniej dwa filmy (tuż po odzyskaniu niepodległości "Ludzie bez jutra" Aleksandra Hertza z Węgrzynem w roli ułana, a w 2003 rosyjska "Gra w modernizm"). Najsłynniejszym może odbiciem dramatycznego romansu jest "Dieło korneta Jełagina" rosyjskiego noblisty, Iwana Bunina, które prędko ukazało się również po polsku, pod wymownie podkręconym tytułem: "Marja Sosnowska. Sprawa korneta Jełagina".

W roku 1933 od zbrodni mijały 43 lata (a nie 40, jak błędnie podaje "Tajny"), ale pamięć o niej była wciąż żywa (sentymentalni fani aktorki nadal odwiedzali dawną garsonierę, a wówczas - jedynie mieszkanko stróża), zaś dziennikarze mieli dla czytelników smaczny kąsek. Odkryli Barteniewa, "63-letniego starca" pośród warszawskich włóczęgów...



Barteniewa pochowano w zbiorowej mogile dla ubogich, której nie sposób dziś zlokalizować. Wisnowska, starsza od niego o lat siedem, spoczywała wówczas od lat kilkudziesięciu na warszawskich Powązkach, przy samych katakumbach - pod pięknym obeliskiem, który zresztą niedawno odnowiono:


Czas nie obszedł się z kamienicą na Nowogrodzkiej ani dobrze, ani źle: przetrwała wprawdzie wojnę, ale fasadę pozbawiono niemal całego eklektycznego wystroju, z którego pozostało tylko boniowanie na parterze i trwający resztkami sił balkon na pierwszym piętrze. Nie dam zresztą głowy, czy nie tyle ocalało z budynku po wojnie, bo mam wrażenie, że piano nobile nie tylko ma okna przemurowane z łukowatych na prostokątne, ale w ogóle wydaje się w całości niższe. Cóż, nawet jeśli, to aktorka odwiedzała oficerską garsonierę właśnie na parterze... 


Warszawscy eksperci od duchów i nawiedzeń twierdzą, że duch Wisnowskiej pojawia się w kamienicy dość często, zazwyczaj o poranku, i robi mieszkańcom domu drobne psikusy. Z kolei duch Barteniewa ma się pojawiać wieczorami na Powązkach i składać na grobie czerwoną różę. Co podaję tylko jako przykład siły miejskich legend, które trwają przez kolejne pokolenia.

Za: "Tajny Detektyw" nr 52, rok II, 25 XII 1932


wtorek, 5 listopada 2013

Pedofilski skandal w międzywojennym Poznaniu vol. I

Osiemdziesiąt lat temu konserwatywnym Poznaniem zatrząsł ogromny skandal: nie tylko wykryto szajkę pedofilów i stręczących im dziewczynki rajfurek, ale w dodatku między winnymi znalazły się szanowane figury: restaurator, kupiec, kierownik fabryki mebli i, przede wszystkim, podpułkownik rezerwy Feliks Piekucki.



Okładka "Tajnego Detektywa" była - co dziś może nie jest tak oczywiste - niebywale śmiała. Pamiętajmy, że lata trzydzieste są okresem prawdziwego kultu wojskowości, a pokazanie wojennego bohatera w pełnym umundurowaniu jako dobierającego się do dziewczynki "erotomana" (słowa "pedofilia" wówczas chyba nie stosowano) groziło nie tylko interwencją cenzury i konfiskatą całego numeru (nawiasem mówiąc: jeden z posiadanych przeze mnie egzemplarzy nosi na okładce napis: "zupełnie nowy numer po konfiskacie"), ale i - czy może: przede wszystkim - zdemolowaniem redakcji i pobiciem dziennikarzy przez "słusznie wzburzonych patriotów", czyli bojówki. Zwłaszcza, że Feliks Piekucki miał w Poznaniu spore wpływy. W roku 1934 wprawdzie chwile największej chwały miał już za sobą (w czasie powstania wielkopolskiego, na przełomie roku 1918 i 1919, został pierwszym polskim komendantem miasta), nadal jednak sprawował ważne funkcje publiczne.

Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego: Feliks Piekucki prowadzi defiladę w wyzwolonym Poznaniu (1919)

Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego: Feliks Piekucki przekazuje sztandar pułkowy (1919)

Związany mocno z endecją i kościołem katolickim, Piekucki był twórcą widowiska "Męki Pańskiej" w trakcie Kongresu Eucharystycznego w Poznaniu (w 1930 roku), a przede wszystkim: komendantem Legionu Wielkopolskiego, czyli lokalnej gałęzi Legionu Rzeczypospolitej Polskiej, antypiłsudczykowskiej, prawicowej organizacji kombatanckiej, założonej w Warszawie w 1928 roku. W życiu prywatnym za to wiodło mu się niespecjalnie: w roku 1925 ucierpiał srodze w poważnym wypadku (na drodze pod Obrzyckiem poniosły konie ciągnące powóz, którym jechał z kuzynem i rządcą majątku; rządca wyskoczył, łamiąc kręgi i ginąc na miejscu, kuzyn został ciężko pokaleczony, a sam Piekucki złamał obie nogi) oraz, co osobliwie typowe dla katolickich moralistów, rozwiódł się z żoną. Dopiero z czasem wyszło na jaw, jak się pocieszał:






A jak doszło do wysypania całej szajki? O tym w następnym odcinku.

PS: O wspomnianej w tekście szantażystce Marii Lewandowskiej wspominałem już kiedyś; obie te sprawy wyszły na jaw mniej więcej w tym samym czasie i wspólnie zadawały ciosy poznańskiej konserwie, bowiem Lewandowska była córką szacownego aptekarza, powstańca wielkopolskiego i katolicko-narodowego posła, Zenona Lewandowskiego.

Za: "Tajny Detektyw" nr 14, rok II, 3 IV 1932

wtorek, 9 lipca 2013

Szarżaaaa! - Czyli o pułkowniczku słów kilka

Skoro już było ostatnio o szarży wałkiem na atakującą policję, tym razem wzmianka o szarży na atakujących bandytów. "Tajny Detektyw" przy okazji pokazuje nam, co mówi (i jak wygląda!) "klasyczny świadek napadu", choć na czym polega jego klasyczność - prócz przedwojennej stylówki - trudno orzec.


Sytuacja bowiem - nawet w słynącej z napadów międzywojennej Polsce - nie była chyba klasyczna; trudno sobie wyobrazić, by do standardów należała szarża z zardzewiałą szablą (pałętającą się, najwyraźniej, gdzieś w obejściu) na "gromadę rozwydrzonych parobczaków, wiedzionych żądzą zemsty [która] wpadła by mordować i niszczyć". Nocna obrona, przedarcie się do ojczyma wśród ciosów rozdawanych tępym orężem, w końcu i oręża tego złamanie - wszystko to jest spóźnionym Sienkiewiczem, Gombrowiczowską farsą na tematy narodowe, mającą wszakże i drugie, tragiczne dno.

Przypomina mi to opowieść ś.p. Babci mojego chłopaka o pułkowniczku. Pułkowniczek - nazywany tak z racji bycia oficerem kawalerii i, zarazem, z racji niskiego wzrostu - był typowym przedstawicielem powojennej polonii w Londynie: przeszedł - by użyć wyświechtanego zwrotu - szlak bojowy, po czym osiadł w Anglii i dożywał tam swoich dni. Za wojenny żołd kupił piętrowy domek w Clapham: sam mieszkał na piętrze, parter wynajmował, między innymi matce rzeczonej Babci.

Był pułkowniczek osobą przemiłą i dowcipną, nie stronił też, jak na oficera przystało, od alkoholu i dobrej zabawy. Raz na jakiś czas na pięterko w Clapham przychodzili koledzy z wojska, wspominali, pili, podśpiewywali, a na sam koniec siadali okrakiem na krzesłach i dokonywali szarży kawaleryjskiej przez całą długość pułkowniczkowego salonu. W czasie takiej właśnie szarży pułkowniczek razu pewnego złapał się za serce, spadł z krzesła i skonał. Zważywszy na jego przywiązanie do tradycji - a także na poczucie humoru - z pewnością uśmiałby się z tego i orzekłby, że trudno sobie wyobrazić śmierć piękniejszą.

Za: "Tajny Detektyw" nr 17, rok IV, 22 IV 1934

niedziela, 5 maja 2013

Virtuti Militari i szalone nożyczki vol. III Wyrok

W ostatnim dniu procesu Jezierskiego, 7 maja 1934 roku, prokurator i obrońca wygłosili mowy, które dziś mogą budzić nie tylko zadziwienie, ale i sporą wesołość.

Różycki ze swoim adwokatem, Gustawem Beylinem (z okazji procesu Jezierskiego).
Pierwszy głos zabrał prokurator, i była to mowa co się zowie, z której publiczność dowiedziała się wszystkiego, czego przy drzwiach zamkniętych nie usłyszała, w szczególności o niewystarczających możliwościach seksualnych Jezierskiego: 



Mnóstwo tu ciekawostek. Po pierwsze: że jeszcze w międzywojniu świat teatru był uznawany za hedonistyczny i niski moralnie, wywołujący "nerwowe podniecenie", skoro więc mężczyzna honorowy bierze sobie żonę z "półświatka", to sam sobie winien. Kwestia, czy "doszło do korony romansu" jest szczególnie zabawna: cześć kobiety najważniejsza, skoro więc kobieta mówi, że korony nie było, to nie było, koniec, kropka (a ma to znaczenie walne, bo od tego zależy, czy furia Jezierskiego była uzasadniona, a zatem i wysokość wyroku!). Po drugie: świadomość zmian społecznych, że oto kiedyś "ciało ustępowało przed duchem, a dziś ciało upomina się o swoje prawa" i mężczyzna ma, w jakimś sensie, moralny obowiązek zaspokajać żonę. Po trzecie: usprawiedliwienie Różyckiego, który mógł sobie koronę romansu wziąć, a nie wziął, co dobrze o nim świadczy. I last but not least, obrona kobiety przez przywołanie tekstów Otto Weiningera, nieszczęsnego rasisty, fantasty, Żyda-antysemity, histeryka ze skłonnością do teatralnych gestów (z samobójstwem w domu Beethovena na czele) i największego chyba mizogina w historii, który naukowo chciał udowodnić obiektywną niższość kobiety.

Potem przemawiał reprezentujący Różyckiego adwokat Beylin:


Beylin rozwijał tezę, że Różycki "mógł wziąć, a nie wziął", a winien wszystkiemu jest Jezierski, który nie traktował żony tak, jak powinien. Całą przewiną aktora był niewinny pocałunek w policzek w trakcie składania życzeń. Wreszcie przemówił i obrońca, który miał zgoła inne zdanie na temat tego, czy "doszło do korony romansu", ale skoro kobieta mówi, że nie doszło, to skupił się na budzącym oczywiste skojarzenia słowie "garsoniera":

 

Adwokat, oczywiście, łapie się czego może: oskarża Różyckiego, Jezierską, przywołuje to, że Jezierski "uciekł z majątku rodziców na Ukrainie" (sam Jezierski w końcowej mowie poprosi, żeby sumienie sądu było sumieniem Ojczyzny!), a w aktorze widzi nagle nie członka hedonistycznego półświatka, ale "artystę", który ma obowiązki moralne wobec społeczeństwa (bardzo zabawne to przesunięcie). Wreszcie ogłasza, że nie zna możliwości seksualnych oskarżonego, co musiało wywołać na sali uśmieszki.

Jak się zdaje, najwięcej samemu sobie zaszkodził Jezierski. Powiedział, że dwukrotnie się spowiadał - od pierwszego księdza, jeszcze przed zajściem, usłyszał, że jego obowiązkiem jest bronić czci żony, od drugiego, kapelana więziennego, uzyskał rozgrzeszenie, przez co nie umiał znaleźć w sobie żalu. I to się na nim zemściło: to właśnie fakt, że nie widział swojej winy w próbie zabójstwa, że uważał się za sprawiedliwego mściciela, uzupełniającego lukę w systemie karnym, gdzie brak kary za uwodzenie mężatek, sprawił, że sąd wysłał go do więzienia aż na cztery lata. Uznano, że działał z zazdrości, ale pretensje jego były nieuzasadnione - jako okoliczność łagodzącą potraktowano jego zasługi bojowe. Po wyroku - czytamy w "Nowinach codziennych" - żona Jezierskiego wybuchnęła płaczem, zbliżając się doń na pożegnanie. Pointa artykułu brzmi następująco: Gdy sąd udał się na naradę, p. Jezierska urządziła w sali demonstrację. Zbliżywszy się do ławy powodu cywilnego wręczyła adw. Beylinowi, który występował w imieniu p. Różyckiego, bukiet białych lilij. Były to jednak kwiaty papierowe.

*

Jakie były dalsze losy Jezierskiego? Natrafiłem na biogram na por. rezerwy Norberta Lewald-Jezierskiego, pochodzącego z starej rodziny szlacheckiej herbu Rogala (wywodzącej się z Bibersteinów, a gospodarującej na Pomorzu, Litwie, Ukrainie), który urodził się 16 września 1896 roku (wiemy, że Jezierski miał w czasie zajścia 37 lat) i faktycznie miał Virtuti za wojnę 1920 roku, wszystko zatem wskazuje, że chodzi o tę samą osobę. We wrześniu 1939 roku w Brześciu dołączył do 3 Baterii Motorowej Artylerii Przeciwlotniczej i wraz z nią walczył w kampanii wrześniowej, po czym przedostał się jakoś do Anglii i walczył w Dywizjonie 300 jako kapitan-obserwator. Zginął 4 maja 1942 roku pod Hamburgiem, kiedy jego bombowiec został zestrzelony nad morzem, leży na amerykańskim cmentarzu wojennym w Soltau-Becklingen. 

Różycki przeżył wojnę, w trakcie okupacji nie grał w teatrach (pracował w aktorskich kawiarniach, m.in. w słynnej "U aktorek"); powrócił do spalonej Warszawy w 1949 roku i do śmierci w 1967 grał w Teatrze Polskim. Nie znam dalszego przebiegu kariery scenicznej pani Jezierskiej, nie wiem też, czy pozostała przy nazwisku i przy mężu.



Za: "Nowiny codzienne" nr 123 i 125/1934 oraz "Tajny Detektyw" nr 7, rok IV, 11 II 1934

piątek, 3 maja 2013

Virtuti Militari i szalone nożyczki vol. II Proces

Oficerski atak nożyczkami jest jak z farsy, zresztą "Czwarty do brydża" Grzymały-Siedleckiego to komedia.  Jednak im dalej wchodzimy w szczegóły, tym robi się poważniej i rzewniej. Teraz relacja z procesu, w następnym wpisie - mowy końcowe i wyrok.

Różycki z inną aktorką, Marią Gorczyńską

"Nowiny Codzienne" piszą, że Różycki grał w "Czwartym" ni mniej ni więcej, tylko Don Juana, ale chyba tylko metaforycznie, bo skądinąd wiemy, że odtwarzał postać Władysława; natomiast parę lat wcześniej istotnie grał w "Wywczasach Don Juana" Wroczyńskiego, zaś już po opisywanych zajściach (1937), podstarzałego donżuana Tola w "Skizie" Zapolskiej. Lowelasem był chyba nie tylko na scenie. Jezierska poznała Różyckiego w trakcie prób do "Czwartego..." i wkrótce życzliwy doniósł mężowi o pocałunku wymienionym przez aktorów. Małżonkowie przeprowadzili ze sobą poważną rozmowę, podczas której Jezierska - jak donoszą "Nowiny Codzienne" - zapewniała męża, że zbliżenie to jest tylko chwilowe, mimo to jednak dwukrotnie odwiedzała Różyckiego w jego garsonierze na ul. Górnośląskiej.

W Jezierskim krew zawrzała, bo taką najwyraźniej miał naturę. Prasa drukowała rozmaite opinie na jego temat. Wprawdzie "Tajny Detektyw" podawał, że żył ostatnio źle z żoną i oboje dążyli do separacji, ale już łódzka "Republika" (myląc zresztą w nagłówku imiona napastnika i ofiary) pisała o małżeństwie w samych superlatywach: Porucznik Norbert Jezierski uchodził za pierwszorzędnego oficera. Odznaczony był orderem Virtuti Militari i szeregiem innych odznaczeń bojowych [Krzyż Walecznych, Niepodległości, Miecze Hallerowskie i odznakę za udział w powstaniu górnośląskim; w toku procesu między powodami do dumy podawał i to, że jego siostra zastrzeliła się, chcąc uniknąć gwałtu ze strony bolszewików, jakby jego własne ordery nie wystarczyły]. Ze swą obecną małżonką pobrał się mniej więcej przed rokiem. Nastąpiło to w takich okolicznościach. Przed rokiem obecna p. Roma Jezierska poważnie zaniemogła. Stan jej był bardzo był groźny i lekarze zadecydowali, że musi się poddać operacji. Nie wiedząc, czy operacja się uda, młoda kobieta postanowiła na łożu szpitalnem połączyć się z ukochanym człowiekiem. Współżycie młodych małżonków nie zdradzało żadnych nieporozumień. W ostatnich tygodniach por. Jezierski zaczął otrzymywać anonimowe listy i telefony, które prawdopodobnie spokojnego i zrównoważonego człowieka doprowadziły do wczorajszego wybuchu. "Nowiny Codzienne" dodawały, aż że do procesu przebywał nadal na Pawiaku, odwiedzali go przyjaciele, ale nie żona. Gazeta zauważała też, że w analogicznych sprawach oskarżonego nie przetrzymywano zazwyczaj w więzieniu i władze są bardzo srogie, co wyjaśnia późniejszy numer: Od czasu aresztowania przebywa w więzieniu, na co bynajmniej nie użala się. Przeciwnie, gdy rodzina czyniła zabiegi o zwolnienie go za kaucją, pragnął pozostać nadal w odosobnieniu. Robi wrażenie romantyka-idealisty, a przytem człowieka egzaltowanego. Poznać to po górnolotnem wysławianiu. 

Jezierski już podczas służby wojskowej miał zatarg z jakimś pułkownikiem i byłby stanął przed sądem wojennym, gdyby nie to, że uznano go za niepoczytalnego. Wydaje się, że istotnie był nieco oderwany od rzeczywistości. Znajomy porucznik porównał go nawet do Don Kichota, mówiąc, że był egzaltowany i nie było rzeczy, którą by się nie interesował. Sam oskarżony wyjaśniał w sądzie, że po powrocie z frontu był załamany stanem etycznym społeczeństwa i powodowany moralnym wzruszeniem, napisał dramat, w Toruniu zaś poznał Romanę, swoją pierwszą miłość, kobietę, w której widział idealną partnerkę do głoszenia prawd etycznych ze sceny. On miał pisać, ona - odgrywać. Tandem umoralniający, spójnia autora dramatycznego z aktorką. Żonę opisywał następująco: jednostka głęboko wartościowa o niewydarzonej duszy i tęsknotach zakrojonych na cudownych płaszczyznach. Miała olbrzymi talent o podświadomości nadzwyczaj czujnej. Jezierska z kolei mówiła, że zainteresowała się nim od strony intelektualnej. Chodziło nam obojgu o stworzenie rzeczywistości odmiennej od normalnego założenia małżeństwa wogóle. [...] Nie będę w tej chwili romantyczką, jeśli powiem jak może wyglądać najciekawsze przeżycie kobiety z mężczyzną. To byliśmy my. Jednak, jak się okazało w toku procesu, szlachetny dramaturg nie był w stanie zaspokoić młodej żony, która zaczęła szukać pocieszenia w romansie z aktorem. Z początku flirtowała z nim, potem zaczęła go odwiedzać pod pozorem, że chciałaby go zobaczyć jak wygląda poza sceną, w życiu prywatnym. Według Różyckiego rozmawiali tylko o sztuce i światopoglądzie, zaś Jezierski za to wymyślał mu od "męskich kokot". Ten wątek, nawiasem mówiąc, jest bardzo ciekawy, kiedy patrzymy na niego z dzisiejszej perspektywy, gdy wiedza o zachowaniu kryptogejów jest znacznie rozleglejsza; Jezierski po raz pierwszy zakochał się grubo po trzydziestce, jego związek "nie miał przypominać zwykłego małżeństwa", historia odejścia z wojska była okryta mroczną tajemnicą, był egzaltowany, skłonny do dramatyzowania i wielkich słów, równocześnie w toku procesu zarzekał się, że gdyby miał pewność, że żona będzie z Różyckim szczęśliwa, to ustąpiłby pola, jakby nieszczególnie mu na tym związku zależało... Ale tego, czy Jezierski był "w szafie", zapewne nigdy się nie dowiemy.

Proces przyniósł ciekawe szczegóły, choć od czasu do czasu toczył się przy drzwiach zamkniętych (tak właśnie: co jakiś czas, kiedy mogło dojść do obrażenia moralności, wypraszano publiczność - w tym kwiat polskich aktorek ze Smosarską na czele - po czym zapraszano ją ponownie). I tak Michał Znicz, znany aktor międzywojenny, zaprzeczył jakoby mówił w garderobie, że trafił swój na swego i nareszcie ktoś mu pokaże, jak się żony uwodzi i położy temu kres. Zapytany natomiast, czy za kulisami aktorzy całują nieraz aktorki tu i ówdzie (rozkoszna dwuznaczność miejsca), przyznał, że i owszem, ale nikt z tego nie wysnuwa wniosków o romansie. Zabawne są zeznania pewnego inżyniera, znajomego Jezierskiego: radził nieszczęśliwemu mężowi, by co najwyżej obił laską po buzi aktora, którego tytułował wytrenowanym uwodzicielem. Zapytany, czemu tak go nazywa, odpowiedział: Miałem na myśli fakt, że jeżeli ktoś ma praktykę, to staje się fachowcem w swojej dziedzinie, a Różycki jest przecież zawołanym amantem scenicznym. Na to padło pytanie: A dlaczego nazywa go pan draniem? Czy każdy mężczyzna, który ma powodzenie u kobiet, musi być draniem? Tu stracił rezon i odparł:  No-o, nie zawsze... 

Sam Jezierski wyznał, że atak zaplanował (specjalnie nie założył munduru, żeby nie splamić jego honoru) a za nożyczki chwycił, bo Różycki wzbudził w nim wstręt śliską charakteryzacją i przyklejonym nosem. Rzucił się na niego z okrzykiem "Ty stary kabotynie!". Chodziło wszak nie o zbrodnię w afekcie, ale o przykładne, publiczne ukaranie uwodziciela i zwrócenie uwagi na to, że kodeks nie przewiduje kar za uwiedzenie czyjejś żony. Różycki, specjalizujący się w rolach amantów-donżuanów, był tu idealnym celem, fachowcem w uwodzeniu kobiet, symbolem wiarołomstwa, szkodnikiem społecznym, który deprawuje kobiety. Swoje zdanie o aktorze Jezierski wyrażał zaiste górnolotnie: Chciałem ukarać go za zdeptanie godności kobiety, szereg poniżeń, które z racji Różyckiego musiały spotkać moją żonę. On zdeprawował żonę moralnie, uwiódł kobietę, od której jest o 25 lat starszy, załamał w niej do głębi podwaliny moralne, nie liczył się z niczem, w sposób obrażający jej godność. Napełnił mój dom brudem. Jacyś ludzie, raz nawet kobieta, zapytywali mnie telefonicznie, czy wiem o romansie mojej żony, zaznaczając, że szkoda tak młodej kobiety dla starego uwodziciela. Wokół mnie wytworzyła się brudna atmosfera. Okazuje się, że i sama sztuka Grzymały-Siedleckiego (dziś nieco, podobnie jak jej autor, zapomniana i znana głównie z miażdżącej a lapidarnej recenzji Słonimskiego: "Chętnie byłbym pierwszym wychodzącym") była tu istotna: Romans rozgrywał się za parawanem sztuki "Czwarty do brydża", która zrodziła polemikę prasową o niemoralności uwodziciela cudzych żon. I choć zdecydowany byłem na rozwód z żoną, chciałem czynem swym odkryć prawdę i zaprotestować przeciwko temu, co się działo. 

Dopiero złośliwy rewolwer i obrócona w poprzek kula sprawiły, że z pełnego godności - w ówczesnym godności rozumieniu, oczywiście - czynu zdradzonego męża-moralisty, oficera i dramaturga, został farsowy atak fryzjerskimi nożyczkami.


Za: "Tajny Detektyw" nr 7, rok IV, 11 II 1934

czwartek, 2 maja 2013

Virtuti Militari i szalone nożyczki vol. I Atak

Zazdrosny mąż atakuje prawdziwego lub domniemanego kochanka żony - zdarzało się i zdarza. Nie zawsze jednak atakujący jest kawalerem orderu Virtuti Militari, a atakowany - znanym aktorem teatralnym i filmowym. Dramat, który rozegrał się za kulisami Teatru Nowego w Warszawie, na szczęście - jak to w teatrze bywa - nie pociągnął za sobą ofiar śmiertelnych.



Gdzie dokładnie miały miejsce to wydarzenia? Nazwę "Teatr Nowy" nosiło na przestrzeni dziejów kilka warszawskich teatrów, nowość bowiem, jak wiadomo, jest cechą względną i szybko przemijającą. Pierwszy Teatr Nowy istniał przez dwie dekady (1881-1901) przy Królewskiej jako letnia scena ogródkowa rozrywkowego Teatru Małego. Jego następca (1921-26) był krótkotrwałym teatrem operetki i farsy w wielkiej kamienicy na Marszałkowskiej 125 (naprzeciwko gmachu Towarzystwa Ubezpieczeń "Rosja", powojennego "Domu pod sedesami"). Obecny Nowy Teatr Warlikowskiego jest piąty z kolei, w latach 1947-2005 istniał powojenny Teatr Nowy (gdzie z początku kierownikiem literackim był Tuwim, potem dyrektorował tam Dmochowski i Hanuszkiewicz, wreszcie przekształcił się w Teatr Praga). Natomiast Jezierski atakował Różyckiego w przedwojennym Teatrze Nowym, który w latach 1928-39 mieścił się w Salach Redutowych Teatru Wielkiego i był sceną eksperymentalną Teatru Narodowego.

Z artykułu w "Tajnym" wiemy, że były lotnik Jezierski był pisał sztuki teatralne - i rzeczywiście, całe zajście ma aspekt farsowy. Niestety, nie mam numeru 5 pisma, gdzie sprawa była zapewne opisana smakowicie i z detalami, ale jest i numer "Republiki", gdzie czytamy relację: 
     Około godz. 7.30, a więc na trzy kwadranse przed rozpoczęciem przedstawienia komedji „Czwarty do brydża", do garderoby męskiej, zajmowanej przez trzech artystów pp: Różyckiego, Zni­cza i Ziembińskiego, wszedł mąż występującej w tejże sztuce artystki p. Ro­many Jezierskiej, emerytowany porucznik-pilot Norbert Jezierski. Por. Jezier­ski dość często przychodził za kulisy, toteż wizyta jego nie zdziwiła nikogo. 
     W garderobie, przy długim stole siedział p. Michał Znicz, obok fryzjer tea­tralny czesał p. Antoniego Różyckiego. Jezierski po przywitaniu się ze Zniczem i zamienieniu z nim kilku słów, odwrócił się w stronę jego sąsiada i odsuwając dłonią stojącego obok fryzjera, zapytał spokojnie: 
— Czy mam przyjemność z panem Antonim Różyckim? [wg relacji z procesu pierwsze słowa brzmiały: Czy pan jest Różycki? Czy to pan pożyczył mojej żonie 10 złotych?]
Ody padła potwierdzająca odpowiedź, p. N. Jezierski zarepetował go i skierował lufę w stronę oniemiałego artysty.
     Wszystko to trwało sekundę. Strzał jednak nie nastąpił, bowiem rewolwer zaciął się. Widząc to, p. Różycki, zresztą znany sportsmen i bokser, rzucił się na napastnika i chwytając go za dłonie usiłował wyrwać broń. Wywiązała się walka, w czasie której Jezierskiemu wypadł rewolwer z dłoni, wówczas, korzystając z tego, iż na stole leżały nożyczki fryzjerskie, p. N. Jezierski schwycił je i dwukrotnie zresztą niegroźnie ugodził p. Różyckiego w policzek. Odgłosy szamotania zwabiły do garderoby męskiej p. Jezierską, a także maszynistów oraz dyżurnych strażaków, którzy walczących rozdzielili i por. Jezierskiego obezwładnili, wzywając jednocześnie pomocy.

     Przybyłemu posterunkowemu por. 
Jezierski oświadczył, że jako oficer może b
yć aresztowany jedynie przez żandarmerję. 
Po stwierdzeniu, że obecnie 
znajduje się w stanie spoczynku, od
prowadzono go do XII komisarjatu, gdzie s
pisano protokół o całem zajściu, z
atrzymując por. Jezierskiego w areszcie.  [...] 
Przedstawienie wczorajsze odbyło się normalnie. Widownia nawet nie domyślała się, w jakim stanie grają jej ulubieńcy. Po przedstawienia p. Jezierska nie wróciła do domu, a nocowała u rodziny. Por. Jezierskiego dzisiaj o godz. 8 rano wraz z wstępnym aktem oskarżenia przesłano do urzędu śledczego.


Tyle na razie o Jezierskim, więcej w kolejnym wpisie, gdzie obiecuję szczegółową relację z procesu. Co do Siwca zaś - który trafił tu przez przypadek, ale uzupełnijmy dla porządku - był to herszt rodzinnej (Franciszek, jego brat Ferdynand, matka Ludmiła i siostra Zofia, zwana "piękną Zośką") bandy zbójeckiej, terroryzującej na początku lat 30-tych Rybnik i okoliczne miejscowości. 25 listopada 1933 roku bracia Siwcowie wybrali się z kolegą po fachu, Ludwikiem Ostrzołkiem, na włam do Paruszowca, gdzie zamierzali splądrować sklep rzeźnicki. Spłoszeni, przenieśli się do Ligoty Rybnickiej i okradli tam sklep kolonialny Franciszka Kuczery, ale w drodze do Rybnika zostali zatrzymani przez posterunkowego Fojcika. Ostrzołek uciekł, Siwców Fojcik prowadził do miasta, ale - jak donoszą "Nowiny Codzienne" - Franciszek w pewnym momencie zwrócił się podniesionym głosem do posterunkowego, zapytując się go, na jakiej podstawie i dlaczego ich zatrzymano. Następnie Siwiec, oparłszy rewolwer o ramię swego brata, dał do posterunkowego trzy strzały, jeden za drugim. Dwa z nich położyły posterunkowego trupem na miejscu. Bracia uciekli z miejsca zbrodni, Franciszek przez jakiś czas usiłował się ukrywać, ale niebawem został ujęty w Chwałowie. W trakcie procesu i śledztwa nie tylko udowodniono mu zabójstwo Fojcika, ale i wyświetlono należycie całą historię bandy i jej przestępstw. Brat Franciszka, Ferdynand, został skazany na siedem lat więzienia, o wyrokach dla reszty przedsiębiorczej rodzinki nie znalazłem żadnych informacji.

Za: "Tajny Detektyw" nr 7, rok IV, 11 II 1934