Różycki ze swoim adwokatem, Gustawem Beylinem (z okazji procesu Jezierskiego). |
Pierwszy głos zabrał prokurator, i była to mowa co się zowie, z której publiczność dowiedziała się wszystkiego, czego przy drzwiach zamkniętych nie usłyszała, w szczególności o niewystarczających możliwościach seksualnych Jezierskiego:
Mnóstwo tu ciekawostek. Po pierwsze: że jeszcze w międzywojniu świat teatru był uznawany za hedonistyczny i niski moralnie, wywołujący "nerwowe podniecenie", skoro więc mężczyzna honorowy bierze sobie żonę z "półświatka", to sam sobie winien. Kwestia, czy "doszło do korony romansu" jest szczególnie zabawna: cześć kobiety najważniejsza, skoro więc kobieta mówi, że korony nie było, to nie było, koniec, kropka (a ma to znaczenie walne, bo od tego zależy, czy furia Jezierskiego była uzasadniona, a zatem i wysokość wyroku!). Po drugie: świadomość zmian społecznych, że oto kiedyś "ciało ustępowało przed duchem, a dziś ciało upomina się o swoje prawa" i mężczyzna ma, w jakimś sensie, moralny obowiązek zaspokajać żonę. Po trzecie: usprawiedliwienie Różyckiego, który mógł sobie koronę romansu wziąć, a nie wziął, co dobrze o nim świadczy. I last but not least, obrona kobiety przez przywołanie tekstów Otto Weiningera, nieszczęsnego rasisty, fantasty, Żyda-antysemity, histeryka ze skłonnością do teatralnych gestów (z samobójstwem w domu Beethovena na czele) i największego chyba mizogina w historii, który naukowo chciał udowodnić obiektywną niższość kobiety.
Potem przemawiał reprezentujący Różyckiego adwokat Beylin:
Beylin rozwijał tezę, że Różycki "mógł wziąć, a nie wziął", a winien wszystkiemu jest Jezierski, który nie traktował żony tak, jak powinien. Całą przewiną aktora był niewinny pocałunek w policzek w trakcie składania życzeń. Wreszcie przemówił i obrońca, który miał zgoła inne zdanie na temat tego, czy "doszło do korony romansu", ale skoro kobieta mówi, że nie doszło, to skupił się na budzącym oczywiste skojarzenia słowie "garsoniera":
Adwokat, oczywiście, łapie się czego może: oskarża Różyckiego, Jezierską, przywołuje to, że Jezierski "uciekł z majątku rodziców na Ukrainie" (sam Jezierski w końcowej mowie poprosi, żeby sumienie sądu było sumieniem Ojczyzny!), a w aktorze widzi nagle nie członka hedonistycznego półświatka, ale "artystę", który ma obowiązki moralne wobec społeczeństwa (bardzo zabawne to przesunięcie). Wreszcie ogłasza, że nie zna możliwości seksualnych oskarżonego, co musiało wywołać na sali uśmieszki.
Jak się zdaje, najwięcej samemu sobie zaszkodził Jezierski. Powiedział, że dwukrotnie się spowiadał - od pierwszego księdza, jeszcze przed zajściem, usłyszał, że jego obowiązkiem jest bronić czci żony, od drugiego, kapelana więziennego, uzyskał rozgrzeszenie, przez co nie umiał znaleźć w sobie żalu. I to się na nim zemściło: to właśnie fakt, że nie widział swojej winy w próbie zabójstwa, że uważał się za sprawiedliwego mściciela, uzupełniającego lukę w systemie karnym, gdzie brak kary za uwodzenie mężatek, sprawił, że sąd wysłał go do więzienia aż na cztery lata. Uznano, że działał z zazdrości, ale pretensje jego były nieuzasadnione - jako okoliczność łagodzącą potraktowano jego zasługi bojowe. Po wyroku - czytamy w "Nowinach codziennych" - żona Jezierskiego wybuchnęła płaczem, zbliżając się doń na pożegnanie. Pointa artykułu brzmi następująco: Gdy sąd udał się na naradę, p. Jezierska urządziła w sali demonstrację. Zbliżywszy się do ławy powodu cywilnego wręczyła adw. Beylinowi, który występował w imieniu p. Różyckiego, bukiet białych lilij. Były to jednak kwiaty papierowe.
*
Jakie były dalsze losy Jezierskiego? Natrafiłem na biogram na por. rezerwy Norberta Lewald-Jezierskiego, pochodzącego z starej rodziny szlacheckiej herbu Rogala (wywodzącej się z Bibersteinów, a gospodarującej na Pomorzu, Litwie, Ukrainie), który urodził się 16 września 1896 roku (wiemy, że Jezierski miał w czasie zajścia 37 lat) i faktycznie miał Virtuti za wojnę 1920 roku, wszystko zatem wskazuje, że chodzi o tę samą osobę. We wrześniu 1939 roku w Brześciu dołączył do 3 Baterii Motorowej Artylerii Przeciwlotniczej i wraz z nią walczył w kampanii wrześniowej, po czym przedostał się jakoś do Anglii i walczył w Dywizjonie 300 jako kapitan-obserwator. Zginął 4 maja 1942 roku pod Hamburgiem, kiedy jego bombowiec został zestrzelony nad morzem, leży na amerykańskim cmentarzu wojennym w Soltau-Becklingen.
Różycki przeżył wojnę, w trakcie okupacji nie grał w teatrach (pracował w aktorskich kawiarniach, m.in. w słynnej "U aktorek"); powrócił do spalonej Warszawy w 1949 roku i do śmierci w 1967 grał w Teatrze Polskim. Nie znam dalszego przebiegu kariery scenicznej pani Jezierskiej, nie wiem też, czy pozostała przy nazwisku i przy mężu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz