W roku 1870 hrabia Władysław Plater wynajął zrujnowany szwajcarski zamek w Rapperswilu, wyremontował go i przeznaczył na emigracyjne muzeum poloników. Biblioteka Rapperswilska obok Biblioteki Polskiej w Paryżu stanowiła najbogatszy bodaj zbiór druków i rękopisów doby Wielkiej Emigracji. Te niezwykle cenne zbiory (ok. 3 tys. dzieł sztuki, 2 tys. pamiątek historycznych, 20 tys. sztychów, 9 tys. medali i monet, 92 tys. książek, 27 tys. manuskryptów, 10 tys. fotografii, itp., a do tego serce Kościuszki w urnie) w roku 1927, zgodnie z testamentem Platera, otrzymała Biblioteka Narodowa i Muzeum Narodowe. Przyjechały do Warszawy specjalnym pociągiem pod nadzorem dyrektora Państwowych Zbiorów Sztuki (później kustosza Zamku Królewskiego), Kazimierza Brokla - w większości uległy zagładzie w 1944 roku, spalone przez Niemców z najcenniejszymi naszymi zbiorami bibliotecznymi (tutaj więcej o zagładzie warszawskich bibliotek).
Zanim jednak do tego doszło, grasował w zbiorach rapperswilskich niejaki Ziemkiewicz, bibliofil, zapalony białorutenista i postać arcyciekawa. I tak grasował, aż sobie wygrasował proces.
Historia opisana przez "Tajnego Detektywa" jest przedziwna, ale najwyraźniej prawdziwa - prócz chyba tej sugestii, że Ziemkiewicz przepuszczał pieniądze z rękopisów na seks z prostytutkami w warszawskich zaułkach.
O ile Romuald Ziemkiewicz podawał fałszywe wykształcenie i nie mógł się poszczycić dyplomem inżyniera, o tyle, jak się okazuje, miał całkiem spory dorobek naukowy jako białorutenista, specjalista od zabytków piśmiennictwa białoruskiego, i dziś jest uważany za jednego z badaczy, którzy położyli podwaliny pod tę naukę. Poza wszystkim jednak był bibliofilem-maniakiem, który nie cofał się przed kradzieżą; wynoszenie cennych druków i manuskryptów przewija się przez całą jego biografię, aż po tragiczny koniec - zgromadził dzięki temu cenną bibliotekę i od czasu do czasu publikował w periodykach rozmaite ciekawostki pod wspólnym tytułem "Z archiwum Ziemkiewicza." A oprócz tego był wtyką II Odziału Sztabu Generalnego i rozpracowywał wileńskie środowisko Białorusinów: usiłował na nie wpływać, niszczył niektórych działaczy, innych, ze względu na ich polskie sympatie, promował. Sam podawał się często za Białorusina z Kresów, ale był synem znanego warszawskiego drukarza.
W warszawskim gimnazjum realnym - pisze Dorota Michaluk w artykule "Jestem przyjacielem Białorusinów..." - zetknął się z wybitną postacią księgarskiego świata — Zygmuntem Wolskim, nauczycielem języka polskiego i znanym kolekcjonerem książek z różnych dziedzin, cennych opraw, exlibrisów, druków regionalnych. Uczeń związał się na tyle blisko z Z. Wolskim, że ten pozwalał mu porządkować swoją bibliotekę. W ten sposób pewnie zrodziło się wielkie zamiłowanie do kolekcjonowania książek, które wkrótce stało się esencją jego życia. [...] Za swojego mistrza uważał Michała Federowskiego, językoznawcę i bibliofila, wielkiego znawcę białoruskiego folkloru, Zainteresowania kolekcjonowaniem, a pewnie i rodzinne powiązania, doprowadziły Ziemkiewicza do znanego warszawskiego Antykwariatu Polskiego Hieronima Wildera przy ulicy Berga 8, gdzie pracował w latach 1906- 1907. Salon ten prowadził sprzedaż cennych, wyczerpanych druków, rękopisów, autografów, map i sztychów, głównie poloników.
Niestety, jedno było stałe: wszystkich trzech swoich mistrzów okradał. Cytowany przez Michaluk warszawski bibliofil Jan Michalski tak go wspominał: Ziemkiewicz wkradł się w łaski Wolskiego i porządkując jego zbiory okradł
swego nauczyciela. Powtórzyła się podobna historia z Fedorowskim (sic!).
Pomagając temu w nazywaniu i sprzedawaniu książek, na których się znał,
oraz przy opracowaniu notatek białoruskich, Ziemkiewicz poduczył się tego
języka, został Białorusinem (przedtem z racji studiów w Kijowie uważał
siebie za Ukraińca i zbierał książki w tym języku), a przy sposobności powiększył
swoje zbiory kosztem mistrza. Powyciągał Fedorowskiemu cenne
druki białoruskie, a nawet powyrywał z książek całe stronice.
(...) Ziemkiewicz dostał się na pracownika do antykwarni Wildera i tu
gospodarował po swojemu. Wpadł jakoś u Bisiera, któremu też coś zabrał.
Podczas rewizji znaleziono w jego mieszkaniu książki Wildera. Groziło mu
więzienie, lecz z Z. Wolskim wpłynęliśmy, aby pozwolono mu się poprawić.
Nie przeczuwaliśmy, że mamy do czynienia z typowym okazem moral
insanity. Ziemkiewicz miał bezwzględnie pasję do książek, gromadził je per
fas et nefas i znał się na starych drukach. Dziwiło mię, że zgoła nie interesował
się nigdy technicznymi książkami. Po sprawie warszawskiej wyjechał
do Wilna, jako rzekomy Białorusin pisywał do gazet, wkradł się w łaski
działaczy białoruskich i uzyskawszy wstęp do ich muzeum i biblioteki znów
wzbogacił swoje zbiory. Musiał znów się stamtąd ulatniać, przybył do Warszawy,
ożenił się i na jakiś czas zniknął z horyzontu warszawskiego. To właśnie w roku 1932 okazało się, że Ziemkiewicz kradł przez całe życie, od czasów, kiedy terminował u poważniejszych bibliofilów. "Polonia" podaje, z których konkretnie zbiorów pochodziły wyszabrowane przezeń cymelia, odkryte w czasie rewizji:
Rzeczywiście, przez całe lata pracował głównie jako działacz białoruski i, zarazem, polski agent (oficjalnie piastował stanowisko w NIKu - naczelnika wydziału, więc dość poczesne). Tymczasem jego prywatne zbiory, liczące 30 tys. woluminów, stale rosły w kamienicy na Chmielnej 68 - dziś nieistniejącej, a wówczas wyglądającej tak:
Rzeczywiście, przez całe lata pracował głównie jako działacz białoruski i, zarazem, polski agent (oficjalnie piastował stanowisko w NIKu - naczelnika wydziału, więc dość poczesne). Tymczasem jego prywatne zbiory, liczące 30 tys. woluminów, stale rosły w kamienicy na Chmielnej 68 - dziś nieistniejącej, a wówczas wyglądającej tak:
Było to wedle niektórych znawców najbogatsze archiwum białoruskie, niestety - zdobywane częściowo nielegalnymi sposobami. W roku 1932 wybuchła afera z rękopisem Norwida, rok później - z kartkami wyrwanymi ze sztambucha Maryli Wereszczakówny. Ziemkiewicz był skompromitowany, ale usiłowano z niego zrobić wariata, jak podawał "Nowy Kurjer":
Ziemkiewicza skazano - do takich nieprecyzyjnych danych dotarłem - na kilkumiesięczne więzienie, nie zmniejszyło to jednak jego kłótliwości, bowiem w 1937 roku tak sobie poczynał, o czym pisały "Nowiny Codzienne":
Jak widać, proces niczego go nie nauczył. Data jego śmierci jest niepewna - różne źródła podają od 1940 do 1944 roku - został stracony przez Niemców w Auschwitz lub w Warszawie, najprawdopodobniej za kradzież cymeliów ze Stadtbibliothek Warschau, która gromadziła najcenniejsze stołeczne zbiory biblioteczne. A jego własna kolekcja? W całości przepadła. W roku 1944 wielki polski literaturoznawca, Juliusz Krzyżanowski, został poproszony o wycenę zbiorów przez rodzinę Ziemkiewicza:
W r. 1944 mój uczeń, Władysław Drapella, zapytał mnie, czy nie podjął-
bym się oceny biblioteki, którą ktoś chciałby sprzedać. Odruchowo powiedziałem
„Nie”, ale dowiedziawszy się, o co chodzi, propozycję przyjąłem.
Okazało się mianowicie, iż na sprzedaż szły zbiory osławionego, niemal
legendarnego bibliomana warszawskiego, Romualda Zie[m]kiewicza.
Osobnik ten, znany z rozmaitych malwerscyj książkowych, został
aresztowany przez gestapo, i siostra, zawiadomiona urzędowo o jego
śmierci, postanowiła pozbyć się jego zbiorów.
Dwa pokoiki na Chmielnej, gdy się w nich znalazłem wypełnione
były po sufit przeróżnymi szpargałami. Drugie tyle, jak mi powiedziano,
zgniło w wilgotnej piwnicy. Czego tam nie było! Stare rozkłady jazdy
z pierwszych lat w. XIX, cenniki nasion, kalendarze, resztki nakładów, góry
broszur z lat 1918-1921, resztki tek redakcyjnych najrozmaitszych czasopism
białoruskich, bezcenne wydawnictwa folklorystyczne białoruskie,
w naszych bibliotekach nie spotykane, garść starodruków, wśród których
pierwsze miejsce zajmował piękny egzemplarz „Zwierciadła” Rejowego.
Po miesiącu pracy w mieszkaniu, od paru lat nie opalanym, rozsegregowałem
cały ten materiał i wyceniłem, tytułem honorarium zabierając wspomniane
rzeczy o folklorze białoruskim, spalone rychło później w moim mieszkaniu
na Starym Mieście. Resztę nabyło trzech bezrobotnych księgarzy
i sprzedawało ku radości bibliofilów u Gebethnera i Wolffa na Zgodzie.
Z całości wyłączyłem około 500 broszur z lat 1918-1921, które nabywcy
zobowiązali się przekazać darmo Bibliotece Narodowej, wiedziałem bowiem,
że publikacji tych o charakterze druków ulotnych w zbiorach jej nie było.
Kolekcja ta uległa podobno zniszczeniu czasu wojny na Rakowieckiej.
Wśród rzeczy, które wchodziły w skład mego honorarium, były również
materiały rękopiśmienne z autografami pisarzy białoruskich, Janka Kupały
i in., oraz części zbiorów M. Federowskiego. Wszystko to zresztą, zdeponowane
w Bibliotece Ordynacji Zamoyskich i wywiezione do Piotrkowa, nie
wróciło do mnie, zagubione czy zniszczone w toku ewakuacji
Paradoksalnie to, co się po Ziemkiewiczu zachowało to - prócz dzieł naukowych - jego donosy w wojskowych archiwach. Rękopisy, które, zapewne, najmniej poważał.
Za: "Tajny Detektyw" nr 17, rok II, 24 IV 1932, "Nowy Kurjer", 12 IV 1932, "Nowiny Codzienne", nr 195 z 1933, "Polonia", 9 IV 1932, Dorota Michaluk(Toruń)„Jestem przyjacielem Białorusinów...” — raporty wywiadowcze Romualda Ziemkiewicza do II OddziałuSztabu Generalnego WP z lat 1922-1923
podobny. :)
OdpowiedzUsuń