Jest wrzesień roku 1936, slogany sanacyjnej Polski głoszą od dawna, że "Gdynia się rozbudowuje". Rozbudowuje się i bogaci, a zatem są tu złodzieje, doliniarze, włamywacze - miejscowi lub na gościnnych występach. Mogą okraść miejscowych kupców, turystki zwiedzające polski port przy okazji wizyty w modnym Zoppot, inżynierów czy kapitanów. Na przykład komandora Krzyckiego.
Włamywacz jest młody, nazywa się Henryk Chojecki, i ma już pewne doświadczenie. W marcu wyszedł z więzienia i puścił się w wir pracy (w swoim, rzecz jasna, złodziejskim zawodzie). To zapewne on jakiś czas wcześniej okradł po drugiej stronie ulicy mieszkanie inżyniera Ludwika Budki oraz parę innych lokali; w czasie jednego z włamań groził nawet rewolwerem. Teraz takie ostre ruchy nie wydają się konieczne: jest przedpołudnie, komandor Krzycki wyszedł do pracy, służąca jest na zakupach. Chojecki wytrychem włamuje się do środka i rozpoczyna plądrowanie. Spokojna robótka.
Pochodzący z Odessy Polak Ludgard Sylweriusz Krzycki ma lat pięćdziesiąt osiem; swego czasu był oficerem marynarki carskiej, fartownie przeżył bitwę pod Cuszimą (bo kazano mu odpłynąć na jego transportowcu "Władymir" do Szanghaju), dzięki czemu po zawarciu pokoju z Japonią odbierał rosyjskich jeńców; potem do 1917 roku pływał na statkach straży granicznej po Morzu Czarnym, a już rok później pojawia się w Gdyni. Służy w Morskiej Służbie Granicznej, odchodzi do cywila w randze komandora, potem pływa w marynarce handlowej na statku "Kraków" (który dwukrotnie uszkodził manewrując w porcie), wreszcie zatrudnia się w Urzędzie Morskim jako urzędnik. Dlatego też mieszka w blokach pracowniczych, należących do Urzędu - raczej samotnie, bo wprawdzie po przyjeździe do Polski wziął ślub, ale o żonie nic nie wiadomo (mogła umrzeć młodo, kto wie, czy nie przy porodzie?). Z tego związku ma córkę Jadwigę, urodzoną w 1918 roku, która jednak w roku 1936 jest już osiemnastoletnią panną i, kto wie, może mieszka zupełnie gdzie indziej. Natomiast komandor z pewnością ma wspomnianą służącą, która w tej historii odegra swoją - dramatyczną - rolę. Odgrywa ją już teraz, wchodzi na scenę, oto ona.
Maria Kropidłowska ma 21 lat; przez chwilę mocuje się z zamkiem, ale od środka tkwi wytrych; w końcu jej się to udaje i oto widzi przed sobą plądrowane mieszkanie i obcego mężczyznę; zaczyna krzyczeć, zaskoczony Chojecki wyciąga rewolwer i strzela do niej dwukrotnie, po czym, zostawiając łupy, rzuca się do ucieczki, co opisują "Dziennik Białostocki" i "Goniec Częstochowski":
Żeby zrozumieć jego ucieczkę, trzeba sobie to wystawić na przedwojennej mapie. Gmach Urzędu Morskiego z kompleksem domów mieszkalnych mieścił się tam, gdzie i dziś, ale ulice nazywały się inaczej. Urząd Morski widać w górnej części planu, oznaczony numerem 15, przy ul. Centralnej (dziś: Chrzanowskiego); włamywacz wybiegł z budynku i uciekał dalej Mostową (która właściwiej chyba powinna się nazywać Wiaduktową, bo prowadziła wiaduktem ponad torami, prowadzącymi na nabrzeża szwedzkie, szczecińskie i Wendy; dziś zresztą Mostowa nazywa się również Wendy).
Pościg zdołał zgubić - jak donosiła prasa - w okolicy Starego Dębu. Stary Dąb to nie nazwa ulicy czy hotelu (choć stała obok karczma tej nazwy) - faktycznie był stary i był dębem. Wielkie drzewo rosło w samym środku jezdni, stanowiąc jeden z nielicznych reliktów Gdyni sprzed jej gwałtownej rozbudowy. Miał pod nim swego czasu siadać Napoleon, Jan III Sobieski a nawet Henryk IV Lancaster w drodze na krucjatę (choć to wszystko raczej bujda).
Co stało się dalej z bohaterami tego przestępstwa? Służąca, którą kule trafiły koło serca i w policzek, miała być "śmiertelnie ranna", a zamach - "morderczy". Jednak jeden z wycinków donosi, że jej życiu nie grozi niebezpieczeństwo. Kiedy miesiąc późnej "Goniec Częstochowski" informował, że w Warszawie schwytano włamywacza Chojeckiego, nic nie wspomina, żeby był on ścigany za morderstwo, a jedynie że postrzelił służącą - należy się więc spodziewać, że Maria Kropidłowska napad przeżyła.
Inżyniera Ludwika Budkę, którego wcześniej okradł Chojecki, hitlerowcy rozstrzelali w ramach czystki polskiej inteligencji na Pomorzu w Piaśnicy w listopadzie 1939 roku.
Stary dąb miał zostać celowo wycięty przez hitlerowców - ale, jak mówi znawca miejscowej historii, to najpewniej nie do końca prawda: Według innych relacji, drzewo, któremu ograniczony dostęp do wody, spaliny i ruch uliczny zwyczajnie nie służyły, spróchniało. Wydaje się to o tyle wiarygodne, że na wszystkich znanych zdjęciach drzewo jest bezlistne. Ponoć przewróciło się, kiedy zahaczył o nie jadący w stronę portu czołg. Fragmenty drzewa miały być skrzętnie zebrane przez okolicznych mieszkańców, powstały z nich potem meble i ramy do obrazów, które stały się cennymi rodzinnymi pamiątkami.
Co do samego zaś Chojeckiego - to skoro go schwytano, to zapewne i skazano. Ale do wyroku się nie dogrzebałem. O jego losach milczy Tacyt.
Za: album policyjny, "Dziennik Białostocki" z 9 IX 1936, "Goniec Częstochowski" z 12 IX i 16 X 1936, Zbigniew Penkalski Życie codzienne naszych antenatów 1794-1945, Mikołaj Wierzbicki, Dom i karczma z ulicy Portowej, ZbigWie - teksty Moja ciotka "WIŚKA" kurier Armii Krajowej oraz Ojciec mojej ciotki Ludgard Krzycki oraz last but not least, Marek Adamkowicz, Okradał gdyńskiego komandora, postrzelił służącą