poniedziałek, 25 stycznia 2021

Nieświętej pamięci Tetzner

Scena na cmentarzu była rozdzierająca: młoda wdowa, Emma, rzucała się na trumnę, szlochała obficie i krzyczała "Zabierz mnie teraz ze sobą!". Nic dziwnego - jej mąż miał zaledwie dwadzieścia dziewięć lat, pobrali się raptem dwa lata wcześniej, a teraz zginął straszliwą śmiercią. 25 listopada 1929 roku nad ranem, około 5:30, biedny Kurt Erich uderzył samochodem w słup kilometrażowy, a jego Opel 4 PS (nazywany od zielonego lakieru "Laubfrosch", 'rzekotką'), stanął w płomieniach i chłopak spłonął żywcem, uwięziony w stalowym uścisku swej rzekotki gdzieś między Norymbergą a Regensburgiem, pod miejscowością Etterzhausen.



Tyle, że ktoś mógł mieć inne zdanie w tej kwestii, a konkretnie: przedsiębiorstwo ubezpieczeniowe. Tetzner bowiem przed wypadkiem ubezpieczył się w czterech towarzystwach w sumie na zawrotną sumę 145 tysięcy Reichsmarek (jego opel był samochodem może i produkowanym masowo, ale dobrem niewątpliwie luksusowym - a kosztował wówczas niespełna dwa tysiące). Zwęglone zwłoki z samochodu przekazano do ekspertyzy medycznej.


Opel "Laubfrosch" za: Wikipedia


I tu zaczęły się schody. Po pierwsze, prof. Richard Kockel wykazał, że na kości ramiennej zachowały się resztki chrząstki, która ulega skostnieniu między 18 a 22 rokiem życia, cały szkielet jest raczej drobny i nie pasuje do Tetznera, mężczyzny krzepkiego, niechudego i starszego o mniej więcej dekadę. Po drugie, brakowało sadzy w jamie ustnej i układzie oddechowym oraz tlenku węgla we krwi - co znaczy, że ofiara nie oddychała w czasie, kiedy samochód płonął i musiała zginąć wcześniej. Brakujące części szkieletu (nogi, większość czaszki) nie mogły kompletnie spłonąć, tylko musiały zostać usunięte aby uniemożliwić identyfikację (np. koloru włosów czy poprzez wzrost). Zorganizowano dodatkowe przeszukanie i faktycznie w pobliżu miejsca wypadku znaleziono kawałek mózgu wielkości pięści, który nie nosił śladów ognia.

Policja zatem zaczęła śledzić Emmę Tetzner i założyła podsłuch na linii telefonicznej sąsiadów, z której korzystała wdowa. Okazało się, że często łączy się z panem Stranellim (lub wedle innych źródeł: Frasnellim), który dzwoni do niej ze Strasburga. Kiedy francuska policja zaczaiła się na Stranellego, okazało się, że to faktycznie świętej pamięci Erich Tetzner. Zaaresztowany, został odstawiony do Regensburga.

W marcu 1931 roku zaczął się proces. Erich okazał się sprytnym młodzieńcem - kiedy jego teściowa, właścicielka kawiarenki w niewielkim Oschatz między Lipskiem a Dreznem, zachorowała na raka, uprosił ją, żeby przełożyła termin operacji i ją ubezpieczył. Teściowa operacji nie przeżyła, młoda para zgarnęła pieniądze z ubezpieczalni i sprzedała kawiarenkę za 35 tysięcy marek. Erich kupił za to samochód, a resztę przehulał w lokalach. Wydawało się zatem, że pomysł na oszustwo był logiczną konsekwencją pierwszego sukcesu - Tetzner jednak postanowił walczyć do końca i przedstawił zupełnie inną linię obrony.




Tetzner usiłował przekonać sąd, że najpierw niechcący potrącił wędrownego czeladnika, wpakował do samochodu, żeby zawieźć go do szpitala, ale że chłopak zmarł, postanowił upozorować wypadek. Było to korzystniejsze procesowo (morderstwo to nie niezamierzone spowodowanie śmierci, nawet w połączeniu z próbą oszustwa). Tyle, że oczywiście nic nie trzymało się tu faktów: o ile można było dowodzić, że ubezpieczył się wysoko, bo taką miał ochotę, że poszukiwał towarzysza podróży, bo nie chciał jeździć sam. Ale nie wyjaśniało to pierwszego ataku, kiedy Tetzner najpierw upoił, a potem zdzielił lewarkiem Aloisa Ortnera (potem celowo wybrał drobniejszą ofiarę, żeby mu się nie wymknęła). Obrona powołała eksperta, który podważał ustalenia profesora Kockela, ale ten zdecydowanie się z nim rozprawił. 

Sąd nie dał więc wiary wyjaśnieniom oskarżonego i skazał go na karę śmierci, po czym Tetzner wkrótce później przyznał się do uduszenia ofiary i potwierdził, że Kockel miał racje. 2 maja 1931 został zgilotynowany w więzieniu w Regensburgu. Żony nie "zabrał ze sobą" - w procesie starannie ją usprawiedliwiał i ostatecznie skazano ją tylko na cztery lata za współudział. Nigdy nie ustalono, kto był jego (czy też: ich) ofiarą. 


(na zdjęciu: kat Johann Reichart, który gilotynował wówczas w Bawarii, a później był głównym katem w czasie reżimu Hitlera, a także przygotowywał egzekucje w procesach norymberskich i szkolił amerykańskiego żołnierza jak przeprowadzić wieszanie)


Za: Ulrich Zandel, Der Mann der zweimal starb w "Mittelbayerische Zeitung" z 18 I 2014, "Tajny Detektyw" nr 12, rok I, 5 IV 1931.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz