poniedziałek, 25 lutego 2013

Wilczy kapitalizm w działaniu - czyli dziecko i zwłoki matki

W dziale "Z 4-ech stron świata" tym razem dwie opowieści o strasznych kapitalistach. Jedna jest anegdotką obyczajowo-psychologiczną bez większej głębi. Drugą natomiast warto przypomnieć tym wszystkim, którzy tęsknią do wolnego rynku w stanie czystym i żachają się na określenie "wilczy kapitalizm".


"Manekin", jak widać, przed wojną miał znaczenie szersze i oznaczał również modelkę, pokazującą klientkom na żywo stroje w wielkich domach mody - dziś jest to zwyczaj chyba całkowicie zapomniany. Typy takie jak Pierre Vailier znamy osobiście i zapewniamy, że podobne potrzeby emocjonalne absolutnie nie muszą łączyć się z bogactwem ani zawodem bankiera. Zdecydowanie poważniejszy i bardziej dramatyczny jest drugi wycinek:


Chicago w latach 30-tych przeżywało, jak całe Stany, Wielki Kryzys - ale w mieście całkowicie opartym na wielkim przetwórstwie kryzys był wyjątkowo dotkliwy. Tylko połowa mieszkańców Chicago, którzy pracowali w fabrykach w roku 1927 pracowała w nich nadal sześć lat później - na pierwszy ogień poszli oczywiście czarni, Latynosi, głównie Meksykanie, oraz imigranci z Europy Wschodniej (tak pięknie opisywani wówczas w wierszach Sandburga); ale w gruncie rzeczy nikt nie mógł być pewien wypłaty; miasto zalegało na przykład z pensjami nauczycieli po osiem miesięcy z okładem. Na kryzys nałożyły się bowiem kłopoty podatkowe: otóż jeszcze w 1928 roku kilku potentatów z branży nieruchomości upomniało się, by wprowadzić w życie martwy przepis sprzed pół wieku, z konstytucji Illinois, która kazała równomiernie opodatkować wszystkie posiadane dobra: meble, samochody, papiery wartościowe. Argumentowali, że właściciele nieruchomości ponoszą zbyt duże nakłady finansowe i w związku z tym odmówili płacenia podatków. Walka toczyła się przez parę lat, Stowarzyszenie Płatników Podatku od Nieruchomości (ARET) zgromadziło trzydzieści tysięcy członków, miało ogromny budżet i własną audycję radiową - dopiero decyzja Sądu Najwyższego, który odmówił zajęcia się sprawą, sprawiła, że ruch stracił na sile. Znaczenie miała również postawa nowego burmistrza: pochodzącego z Czech demokraty, Antona Cermaka*, który zdobył mandat, walcząc z rasowymi uprzedzeniami i porywając za sobą wyborców z różnych pogardzanych grup etnicznych (metody jego przeciwnika, który układał o Cermaku rasistowskie wierszyki, okazały się mniej efektywne: w rezultacie okazał się ostatnim jak dotąd republikańskim burmistrzem tego miasta). Tak czy owak, miasto Chicago niemal ogłosiło upadłość finansową i nie dysponowało funduszami na jakąkolwiek opiekę społeczną czy łagodzenie kosztów kryzysu, zaś prywatne i religijne organizacje charytatywne same były w większości na krawędzi bankructwa. 

W tej sytuacji dochodziło często do dramatycznych wydarzeń, choćby takich, jak to opisywane w "Tajnym Detektywie". Ciekawe, że szpital próbował zatrzymać za długi nie tylko zwłoki matki, ale i zupełnie żywe dziecko - o ile pierwszy problem został rozstrzygnięty prawnie, o tyle o drugim ani słowa. Cóż, zważywszy, że ostatni stan oficjalnie zdelegalizował niewolnictwo dopiero parę dni temu  można się zastanawiać, co stało się z dzieckiem... A mówiąc poważnie, niewolnictwo było w Illinois nielegalne od roku 1818, natomiast różne formy zniewolenia człowieka przez człowieka były tam, oczywiście, praktykowane, o czym wiele można poczytać w "Wierszach Chicagowskich" Sandburga.

I na koniec jeszcze z tej samej rubryczki salto mortale, które mortale na szczęście się nie okazało. Przynajmniej dla kaprala, bo nie wiem, jaka wtedy była kara za dezercję w brytyjskiej armii...




*Cermak zginął w Miami w zamachu na prezydenta-elekta Franklina Delano Roosevelta; niektórzy twierdzą, że to on był prawdziwym celem (a zleceniodawcą był chicagowski syndykat mafijny), wydaje się jednak, że w takim razie wybrano by jakąś mniej strzeżoną okazję. Jak na ironię, strzelcem był Giuseppe Zangara, ubogi kalabryjski imigrant, murarz, który strzelał "do wszystkich królów, prezydentów i kapitalistów"; biedny Zangara, który miał ledwie metr pięćdziesiąt wzrostu i w dodatku cierpiał na chroniczny ból brzucha, stał w gęstym tłumie na chybocącym się, rozkładanym metalowym krzesełku, wiele więc wskazuje na to, że Cermak był jednak przypadkową ofiarą. Ostatnie słowa Zangary, który zginął na krześle elektrycznym, brzmiały: "Naciśnij guzik. Naciśnijże ten guzik!".



Za: "Tajny Detektyw" nr 36, rok 4, 2 IX 1934 


2 komentarze:

  1. Gratuluję że zdecydował się Pan na odczyt fragmentu nadchodzącej powieści. (Na spotkaniu w bibliotece Manhattan). To był strzał w dziesiątkę, słowem.
    Pozdrawiam M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Powieść nadchodzi na razie bardzo niespiesznie ;)

      Usuń