Współczesna emigracja zarobkowa to nic nowego. Przez ponad sto lat do polski płynęły strugą - raz szerszą, raz węższą - legendarne pieniądze ze Stanów, dolary w złocie i w banknotach, emigranci stawali się reemigrantami, przyjeżdżali w hamerykańskich ubraniach, z hamerykańskimi kuframi i hamerykańskim etosem pracy. To, co ze Stanów, było w wielu kawałkach Polski synonimem światowości i luksusu (na metce surduta, który odziedziczyłem po pradziadku widnieje: Krawiec amerykański A. Fiszbein, Łuków), a zatem i przedmiotem pożądania, pchającym nieraz - jak w tej opowieści - do zbrodni.
To nie jest zbrodnia wielka ani ważna. To jest zbrodnia, jakich wiele. Gospodarz, który lubił latem sypiać w stodole, bo chłodniej. Pazerny parobek, zdradliwa gosposia. Szafa, w której leży 40 złotych, drobny łup. Tylko nazwy i nazwiska brzmią dziś ciekawie: Szapućko, Żupla, Dudojć, Oszmiana, Borcie, Kliwica. Kawałek innej Polski, Litwy właściwie, która, zarazem, była taką samą Polską, ba, takim samym światem, gdzie chciwy morduje pracowitego siekierą, a chciwsza wydaje mordercę policji.
Za: "Tajny Detektyw" nr 36, rok 4, 2 IX 1934
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz