Mam słabość do opowieści o oszustach. To bowiem, na co się nabieramy, mówi mnóstwo o naszych prawdziwych (bądź urojonych) potrzebach, o naszych marzeniach, oczekiwaniach wobec świata, snobizmach, tęsknotach. Tak było też z fałszywym hrabią Harrym Friedrichem, który grasował w Zakopanem "wśród rumby narciarsko-tanecznej" która, jak się dowiadujemy, pozwalała bywalcom zapomnieć o szalejącej "kryzie", czyli Wielkim Kryzysie.
Trudno powiedzieć, w czym - poza okradzeniem ojcowskiej kasy - Frydrych zawinił; ot, lubił się przebierać, więc wybierał to mundur, to tytuł, to profesję baletmistrza. Przed wojną mundur znaczył - również prawnie - więcej niż dziś (za tzw."obrazę munduru" groziły poważne sankcje), tytuł hrabiowski tyle co nic (został zniesiony konstytucją marcową w 1921 roku, a konstytucja kwietniowa z 1935, odwołująca marcową, nie zdołała go jeszcze przywrócić), a profesją baletmistrza trudno było chyba komukolwiek zaimponować. Dziś znajdziemy całą furę "szacownych" kapituł orderowych i "heroldii", które przyznają herby i ordery komu popadnie (muszę się przyznać do wstydliwej przyjemności: uwielbiam wchodzić na strony tych stowarzyszeń i obserwować, jak cudownie zawiązują sojusze z najbardziej szaleńczymi uzurpatorami z innych krajów; to barwna alternatywna rzeczywistość, fikcja utrzymywana z ogromnym samozaparciem, o której istnieniu większość ludzi nie ma zielonego pojęcia).
Oczywiście, Frydrych mógł mieć plany dalekosiężne i, wydając pieniądze przez kilka tygodni, budował tylko dobrą opinię bogacza. W swoim czasie poprosiłby poufnie paru gentlemanów i parę dam z towarzystwa o niesłychanie pilną pożyczkę, dług honorowy, który bezzwłocznie spłaci, po czym uciekłby do innego kurortu, powiedzmy - do Zoppot, gdzie mały Oskar Matzerath oglądał polskie arystokratki z pomalowanymi na fioletowo paznokciami i polskich arystokratów w niebieskich okularach przeciwsłonecznych. A może wybrałby dla odmiany sutannę i działał jak oszust z Pelplina, o którym niedawno pisałem? Trudno orzec.
Przyskrzyniony, wrócił do Łodzi, do ojca-kamienicznika, odsiedział zapewne jakiś wyrok. O jego dalszych, wojennych i powojennych losach, nie mam żadnych danych, a szkoda.
Nawiasem mówiąc: redaktor (jak również ilustrator) Tajnego pomylił się sromotnie, korona hrabiowska jest dziewięciopałkowa, siedmiopałkowa jest baronowska. Stąd też piękny dialog w "Na ustach grzechu" Samozwaniec:
— Pani hrabino — zaczęła mówić Steńka głosem nieco wzruszonym — poniekąd pragnęłabym się dowiedzieć, jak się ma zdrowie jedynaka.
— Pani jest zbyt łaskawą — uśmiechnęła się kurczowo hrabina — jedynak mój, o którym pani wyżej wspomniała, lepiej się czuje wśród palm, pomarańcz i kaktusów Riviery, niż w otoczeniu niezabudek spod szlacheckiego płotu.Tak, tak, panieneczko; utytułowane gołąbki nie lecą łatwo do gąbki... i mydła — dokończyła ze złym pośmiechem.
Steńka zerwała się, blada jak bielmo.
—Hamuj się, hrabino, abym nie zapomniała o twoich dziewięciu pałkach! — wyrzekła dumnie.
— Pamiętaj pani lepiej o swoich pięciu klepkach —zaklekotała hrabina.
Za: "Tajny Detektyw" nr 11, rok 2 (13 III 1932)
22 lata w 1932 roku. Kiedy kończyła się ostatnia wojna, to miał jakieś 11 lat i zdążył otrzymać odznakę za rany i kontuzje (3x) oraz 2x Krzyż Walecznych, który ostatni raz nadawano w 1923 roku :D O Virtuti z szacunku nie wspomnę. Ile sobie lat nie dodałby, to chyba tylko ślepego oszukał. "Konna marynarka" wymiata :)
OdpowiedzUsuń