Tam, gdzie dziś wypada mniej więcej środek warszawskiego placu Konstytucji, przed wojną był narożnik Marszałkowskiej i Koszykowej: czteropiętrowa eklektyczna kamienica, nakryta zdobną kopułą. To właśnie tutaj, w dwupokojowym mieszkaniu na drugim piętrze oficyny, w maju 1934 roku doszło do satanistycznej orgii i tajemniczej śmierci polskiego ułana.
|
Niestety, nie dysponuję numerem "Tajnego Detektywa", gdzie sprawę szczegółowo opisano (acz wiem, że nie jest to, jak błędnie podano w tekście, numer 25, bo to właśnie z 25go numeru pochodzi dzisiejsza wklejka), ale sprawa Uchnasta pojawia się tu i tam w necie, często z cytatami z "Tajnego", więc coś da się zrekonstruować.
Mieszkanie należało do małżeństwa Meyerów. W majową noc pani Julia Meyerowa, wyekspediowawszy męża, Ewarysta, w podróż do Gdańska, sprosiła gości: swojego kochanka, Tadeusza Gutnajera, dwie koleżanki, Marię Wierzejską i rotmistrzową Okulicz-Kozarynową, a dla pań do pary dwóch poruczników z 10. pułku ułanów w Białymstoku: Marcelego Marcinkowskiego i przyszłego denata, Stanisława Uchnasta. "Tajny Detektyw" opisał szczegółowo starania gospodyni, która zadbała o aprowizacje, lokum, wystrój wnętrz i przyjemną atmosferę:
W przytulnym pokoju stołowym urządzono libację, w czasie której rozwieszono na ścianach pornograficzne obrazki, a kiedy goście wpadli już w nastrój, rozdzielono się na trzy pary, które tworzyli: gospodyni domu z p. Gutnajerem, p. Wierzejska z por. Marcinkowskim i p. Okulicz-Kozarynowa z por. Uchnastem. Pierwsza para ulokowała się w sypialni, druga w saloniku, a trzecia w kuchni.
Pod jednym względem jednak, że pozwolę sobie zauważyć, gospodyni nie umiała się zachować, sama brukając cudzołóżczo własne łoże małżeńskie, zamiast odstąpić je gościom i wycofać się do najmniej prestiżowego pomieszczenia. Tak czy owak, pary bawiły się szampańsko, ale nad ranem z rzeczonej kuchni dał się słyszeć strzał. Kiedy pozostali - zapewne skąpo ubrani - uczestnicy orgietki stanęli w progu, zobaczyli krwawiącego ułana, który przed śmiercią wyszeptał tylko "Ostatni rozkaz". Na Marszałkowską wezwano policję:
Przy łóżku leżał trup, z piersi przez mundur sączyła się krew. Prawa ręka nieboszczyka kurczowo trzymała rewolwer. - Zapewne samobójstwo wyrwało się policjantowi. Lecz w tej chwili za plecami policjantów rozległ się głos kobiety. - To ja go zabiłam. Przed policjantami stanęła kobieta w średnim wieku, ubrana szykowanie. Wygląd miała straszny, Włosy rozwichrzone, głowa opadała jej na piersi, a twarz boleśnie była skurczona o błędnem spojrzeniu zamglonych oczu. -Tak, to ja go zabiłam - powtórzyła i z jękiem osunęła się na ziemię.
Kiedy jednak odzyskała przytomność, nie przyznawała się już do winy, a lekarze orzekli samobójstwo. Jednakże tajemnicze ostatnie słowa ułana i przedziwny stan rotmistrzowej wystarczyły, by część prasy uznała, że chodziło o hipnozę - choć, oczywiście, wystarczyło, że zblazowana pani Okulicz-Kozaryn zażądała od kochanka "Jeśli nie chcesz mojej zguby, kulę w pierś swą poślij, luby". On szeptałby o rozkazie, ona - że go zabiła. Niezbyt metafizyczne powody śmierci sugerowała też czytelnikom "Ilustrowana Republika" (zwracam uwagę, że powściągliwie nie podała nic o pornograficznych obrazkach, a pitigrillenie się z inflagrantem określiła jako "asystowanie"):
Dla "Tajnego Detektywa" takie rozwiązanie było jednak zbyt łatwe. Przyczyną samobójstwa musiała być diaboliczna hipnoza. A skoro tak, to trzeba było znaleźć bohatera, który zafascynuje czytelników: doktora Bruze. Ale o tym w następnym odcinku.
Za: "Tajny Detektyw" nr 25, rok IV, 17 VI 1934, "Ilustrowana Republika" nr 140 rok XII, 24 V 1934, Warszawa 1939, Marszałkowska 48 Majewskiego, Focus Historia
por. Marceli Marcinkowski - na zdjęciu pierwszy z lewej: http://www.10pul.idl.pl/photogallery2.php?photo_id=198 ;)
OdpowiedzUsuńChyba panie nie były zbyt wybredne ;)
Usuń