W międzywojniu sądy były, mam wrażenie, bardziej niż dziś skłonne do wzruszeń, i bardziej szły po linii oczekiwań publiczności; z jednej strony dysponowały najsroższą karą, czyli karą śmierci, którą orzekano dość często i wykonywano bez większych ceregieli; z drugiej - spektakularnie ułaskawiały, jakby kierowały się porywami serca i skłonnością do romantycznych rozstrzygnięć rodem z trzeciorzędnych powieścideł i filmów. Tak było i w przypadku Siei i Stodołkiewiczówny.
Gdyby nie to, że wiadomości o tej nieszczęsnej parze można znaleźć i w innych źródłach, podejrzewałbym, że to redaktorskie zmyślenie - a jednak, cała ta fabuła z powieści groszowej została zrealizowana w 3D i technikolorze przez Zjednoczenie Twórcze Rzeczywistość Międzywojenna. Zmieściła się tam i famfatalna Stodołkiewicz Genowefa jako "współczesna Manon Lescaut (z Nowego Sącza)" (co zresztą jest dość wątpliwe, bo kawaler des Grieux nie zastrzelił Manon; już prędzej pasowałaby tu Carmen), i zmyślony stryj, i przyzwoity rysownik mierniczy, i zbrodnia będąca zarazem karą dla niewiernej, jak i karą dla tego, co porządki ludzkie i boskie łamie... Jeden tylko kapitan lekarz z sanatorium w Rajczy, Waszula, gryzie się z resztą historii - ale jest jak poboczna powieściowa postać, przywołana tylko po to, żeby posunąć akcję do przodu i rozbawić czytelnika tym, że nie spełnia oczekiwań pań z publiczności (nawiasem mówiąc: zdjęcie pokazuje, że publiczność na rozprawie była jednak głównie męska). I ten tytuł, budzący dziś swym patosem raczej radość, niż współczucie: CZŁOWIEK,DLA KTÓREGO ZGASŁO SŁOŃCE. Sędzia, jeśli tylko miał serce, był bez szans na wydanie sroższego wyroku.
Za: "Tajny Detektyw" nr 10, rok 2 (6 III 1932)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz