Dużo mówi się dziś o "rozwydrzonej gówniarzerii", o "bezstresowym wychowaniu", które miało w ostatnich dekadach doprowadzić do erupcji przemocy wśród młodych, słowem: do tego, że młodzi ludzie dopuszczają się ohydnych zbrodni z głupiej ciekawości "jak to jest kogoś zabić." Cóż, śpieszę poinformować, że nie jest to problem nowy.
Historia Stasia i jego oprawcy, Stefana Rokickiego, jest wręcz wzorcowa. Stefan jest starszym, rozpuszczonym chłopakiem z zamożnej rodziny, który szuka "mocnych wrażeń", a Staś to dobre dziecko, sierotka z domu, gdzie co roku ktoś umiera; grzeczny i uprzejmy, utrzymuje z pracy gazeciarza nie tylko siebie, ale i chorego ojca.
Jest i złowróżbne miejsce - straszliwy budynek (istnieje on zresztą w Inowrocławiu do dziś i jest ośrodkiem profilaktyki uzależnień alkoholowych) ponura melina z eksmitowanymi wykolejeńcami (którzy jednak okazują się zaskakująco opiekuńczy wobec lubianego Stasia). Jest i szczególna noc, noc ostatniego dnia karnawału, kiedy to - jak w podręczniku antropologii - przestają obowiązywać reguły zachowania i hierarchia wartości. Mamy wreszcie browning, który skoro się pojawił, to musi wystrzelić.
Zaryzykowałbym twierdzenie, że Stefan Rokicki jest tutaj mniej sobą, a bardziej figurą, powtarzalnym typem, opisywanym już w literaturze: Lafcadiem Wluiki z "Lochów Watykanu" (1914), który chce popełnić zbrodnię dla samej zbrodni, albo jednym z braci Witmanów z noweli Gezy Csatha (1908), którzy najpierw badają misterium śmierci na zwierzętach, a w końcu postanawiają rzecz sprawdzić na człowieku, konkretnie - swojej matce. Strzela, bo musi wystrzelić, jak ten browning. Takie są reguły opowieści, która co jakiś czas musi się wydarzyć.
I jeszcze na deser: wspaniały kolaż Brzeskiego w całej okazałości.
Za: "Tajny Detektyw" nr 9, rok IV, 25 II 1934
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz