Na fali popularności słynnego duetu przestępczego reporterzy "Tajnego Detektywa" wyśledzili i wypytali o młodość zbójców nie tylko starą Macużynę, ale i rodzinę Byka; materiał o jego pierwszych zbrodniach trafił na łamy po udanej obławie, w której policjanci w końcu Byka dopadli i zastrzelili.
Jeszcze wiele lat po śmierci Byk był pamiętany jako sławny bandyta - choć przecież konkurencję miał sporą, bo międzywojenna Polska bandytami stała. W historiach mojej babci pojawiał się zrazu w historiach o tym, jak w latach 20-tych mój pradziadek chadzał po gościńcu na Kielecczyźnie z odbezpieczonym rewolwerem, jak w westernie. "Po latach, już jako dorosła, znalazłam na strychu stare roczniki jakichś gazet kryminalnych z czasów mojego dzieciństwa, i tam były mrożące krew w żyłach historie o bandycie Byku." Z czasem, w miarę jak traciła pamięć, postać z gazet - dam głowę, że były to roczniki "Tajnego Detektywa" - zlała się jej z historią o rabowaniu dworu w Lisowie. To Byk z kompanami miał się tego dopuścić, o czym tak mniej więcej opowiadała mojej matce i mnie:
- Po pierwszej wojnie zbójcy, grasowali i grasowali. Mój ojciec po
przyjeździe do Polski, parę lat później... ze dwa-trzy lata
później... kiedy musiał się wybrać gdzieś dalej poza wieś, to
chadzał z dwoma nabitymi rewolwerami w dłoniach...
-
Jak John Wayne.
-
... jak John Wayne. Albo jak Gary Cooper. No. Bardzo było
niebezpiecznie, a najgorszy
był taki gang Byka... gang, bo ja wiem, czy tak to można nazwać...
dwóch ich było, czasem trzech. Wiem, że herszt nazywał się Byk,
bo kiedy już byłam dorastającą panienką, znalazłam na strychu
gazety z tego okresu, w których opisywano ich kolejne wyczyny. Mieli
na sumieniu kilka osób, a akurat tego dnia, kiedy pojawili się w
Lisowie, zabili jakąś staruszkę w sąsiedniej wsi. Czy może
umarła na zawał, kiedy jej grozili pistoletem? Nie pamiętam. W
każdym razie ja byłam maleńka i, wiem to z opowieści mamy,
leżałam w kołysce w sąsiednim pokoju. Mój dziadek pracował w
gabinecie.
-
Znamy to na pamięć... - rzuciła mama.
-
I co z tego? - bezpośredniość tego typu pytania odbiera na jakiś
czas możliwość argumentowania, więc nie przeszkadzaliśmy więcej
w potoku narracji - Dziadek pracował w gabinecie. Musiało być
lato, bo żniwa, wszyscy w polu, wieś puściuteńka. I nagle, w samo
południe, do dworu wpadają bandziory, Byk i ten jego pomagier, i
dawaj rabować po wszystkich szafach, wygrażać pistoletami... Na
rogu stołu, pokazywała mi to potem i mama, i babcia, na rogu
takiego wielkiego dębowego stołu układali łupy: srebra,
biżuterię, zegarki. Przetrząsali papiery, wybebeszali szuflady
biurek, wrzeszczeli potwornie. Drzwi do gabinetu dziadka otworzyli
kopniakiem, a dziadek tylko podniósł oczy znad papierów, sięgnął
do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyciągnął papierośnicę i
powiedział...
-
"Może panowie bandyci pozwolą papierosika?" -
krzyknęliśmy z mamą chóralnie.
-
...a oni - ciągnęła niezrażona babcia - owszem, pozwolili.
Pomagier dalej rabował i układał wszystko na rogu stołu w
salonie, a Byk rozsiadł się i palił, zarekwirowawszy dziadkowi
srebrną papierośnicę, zegarek i banknoty. A wtedy moja mama, i nie
potrafię jej tego przebaczyć po dziś dzień, zamknęła drzwi
pokoiku, w którym spałam, na małą, byle jaką zasuwkę, i
czmychnęła z domu tylnym wejściem, wiecie, że moja mama zawsze
biegała zamiast chodzić, a co dopiero wtedy, dobiegła do dzwonu na
trwogę i zaczęła bić, bić w dzwon bez opamiętania. Ludzie
podnieśli głowy znad zboża i rzucili się ku wsi, a bandyci zwiali
gdzie pieprz rośnie, zostawiając w popłochu wszystko, co
zgromadzili na rogu stołu. Niedługo potem złapano ich i dostali
jakieś bardzo wysokie wyroki... ale wiecie, nie mogę wybaczyć
mamie, że zostawiła dziecko, bo mogliby się dostać bez problemu
do kołyski, raz kopnąć drzwi i po wszystkim. Przez wiele lat śniło
mi się to tak wyraźnie, jak własne wspomnienie: odpadające po
kolei gwoździki, pękającą zasuwka i bandyci wdzierający się do
mojego pokoiku, zabierający mnie z kołyski... brrr, nawet teraz mam
dreszcze, kiedy o tym pomyślę.
Opowieść jest, niestety, z faktograficznym bykiem, i to sporym. Rabunek był prawdziwy, nazwisko zbója - już nie. Byk, poza wszystkim, działał głównie siekierą - dopiero Maczuga używał tak subtelnego narzędzia, jak rewolwer. Po drugie, grasował raczej w Małopolsce niż na Kielecczyźnie: z Trzciany do Lisowa było z siedemdziesiąt, może osiemdziesiąt kilometrów. Po trzecie, moja babcia urodziła się w roku 1919, kiedy zatem leżała w kołysce, Byk, i owszem, wszedł na przestępczą drogę, ale rąbał siekierą w najbliższych okolicach. Natomiast, i owszem, na strychu mogła po latach znaleźć numery "Tajnego Detektywa" i skojarzyć słynnego rozbójnika z tym bezimiennym hersztem, który dał się złapać na uprzejmość mojego prapradziadka, Leonarda Brokla.
Prawdziwą - a przynajmniej: prawdziwszą - historię Antoniego Byka można przeczytać poniżej:
Witam,
OdpowiedzUsuńproszę o kontakt na adres wdworzynski@wp.pl, chciałbym podpytać o możliwość podjęcia współpracy.
pozdrawiam
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń