poniedziałek, 4 listopada 2013

Może panowie bandyci pozwolą papierosika? Czyli opowieść o Byku z bykiem.

Na fali popularności słynnego duetu przestępczego reporterzy "Tajnego Detektywa" wyśledzili i wypytali o młodość zbójców nie tylko starą Macużynę, ale i rodzinę Byka; materiał o jego pierwszych zbrodniach trafił na łamy po udanej obławie, w której policjanci w końcu Byka dopadli i zastrzelili.


Jeszcze wiele lat po śmierci Byk był pamiętany jako sławny bandyta - choć przecież konkurencję miał sporą, bo międzywojenna Polska bandytami stała. W historiach mojej babci pojawiał się zrazu w historiach o tym, jak w latach 20-tych mój pradziadek chadzał po gościńcu na Kielecczyźnie z odbezpieczonym rewolwerem, jak w westernie. "Po latach, już jako dorosła, znalazłam na strychu stare roczniki jakichś gazet kryminalnych z czasów mojego dzieciństwa, i tam były mrożące krew w żyłach historie o bandycie Byku." Z czasem, w miarę jak traciła pamięć, postać z gazet - dam głowę, że były to roczniki "Tajnego Detektywa" - zlała się jej z historią o rabowaniu dworu w Lisowie. To Byk z kompanami miał się tego dopuścić, o czym tak mniej więcej opowiadała mojej matce i mnie:

- Po pierwszej wojnie zbójcy, grasowali i grasowali. Mój ojciec po przyjeździe do Polski, parę lat później... ze dwa-trzy lata później... kiedy musiał się wybrać gdzieś dalej poza wieś, to chadzał z dwoma nabitymi rewolwerami w dłoniach...
- Jak John Wayne.
- ... jak John Wayne. Albo jak Gary Cooper. No. Bardzo było niebezpiecznie, a najgorszy był taki gang Byka... gang, bo ja wiem, czy tak to można nazwać... dwóch ich było, czasem trzech. Wiem, że herszt nazywał się Byk, bo kiedy już byłam dorastającą panienką, znalazłam na strychu gazety z tego okresu, w których opisywano ich kolejne wyczyny. Mieli na sumieniu kilka osób, a akurat tego dnia, kiedy pojawili się w Lisowie, zabili jakąś staruszkę w sąsiedniej wsi. Czy może umarła na zawał, kiedy jej grozili pistoletem? Nie pamiętam. W każdym razie ja byłam maleńka i, wiem to z opowieści mamy, leżałam w kołysce w sąsiednim pokoju. Mój dziadek pracował w gabinecie.
- Znamy to na pamięć... - rzuciła mama.
- I co z tego? - bezpośredniość tego typu pytania odbiera na jakiś czas możliwość argumentowania, więc nie przeszkadzaliśmy więcej w potoku narracji - Dziadek pracował w gabinecie. Musiało być lato, bo żniwa, wszyscy w polu, wieś puściuteńka. I nagle, w samo południe, do dworu wpadają bandziory, Byk i ten jego pomagier, i dawaj rabować po wszystkich szafach, wygrażać pistoletami... Na rogu stołu, pokazywała mi to potem i mama, i babcia, na rogu takiego wielkiego dębowego stołu układali łupy: srebra, biżuterię, zegarki. Przetrząsali papiery, wybebeszali szuflady biurek, wrzeszczeli potwornie. Drzwi do gabinetu dziadka otworzyli kopniakiem, a dziadek tylko podniósł oczy znad papierów, sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyciągnął papierośnicę i powiedział...
- "Może panowie bandyci pozwolą papierosika?" - krzyknęliśmy z mamą chóralnie.
- ...a oni - ciągnęła niezrażona babcia - owszem, pozwolili. Pomagier dalej rabował i układał wszystko na rogu stołu w salonie, a Byk rozsiadł się i palił, zarekwirowawszy dziadkowi srebrną papierośnicę, zegarek i banknoty. A wtedy moja mama, i nie potrafię jej tego przebaczyć po dziś dzień, zamknęła drzwi pokoiku, w którym spałam, na małą, byle jaką zasuwkę, i czmychnęła z domu tylnym wejściem, wiecie, że moja mama zawsze biegała zamiast chodzić, a co dopiero wtedy, dobiegła do dzwonu na trwogę i zaczęła bić, bić w dzwon bez opamiętania. Ludzie podnieśli głowy znad zboża i rzucili się ku wsi, a bandyci zwiali gdzie pieprz rośnie, zostawiając w popłochu wszystko, co zgromadzili na rogu stołu. Niedługo potem złapano ich i dostali jakieś bardzo wysokie wyroki... ale wiecie, nie mogę wybaczyć mamie, że zostawiła dziecko, bo mogliby się dostać bez problemu do kołyski, raz kopnąć drzwi i po wszystkim. Przez wiele lat śniło mi się to tak wyraźnie, jak własne wspomnienie: odpadające po kolei gwoździki, pękającą zasuwka i bandyci wdzierający się do mojego pokoiku, zabierający mnie z kołyski... brrr, nawet teraz mam dreszcze, kiedy o tym pomyślę.

Opowieść jest, niestety, z faktograficznym bykiem, i to sporym. Rabunek był prawdziwy, nazwisko zbója - już nie. Byk, poza wszystkim, działał głównie siekierą - dopiero Maczuga używał tak subtelnego narzędzia, jak rewolwer. Po drugie, grasował raczej w Małopolsce niż na Kielecczyźnie: z Trzciany do Lisowa było z siedemdziesiąt, może osiemdziesiąt kilometrów. Po trzecie, moja babcia urodziła się w roku 1919, kiedy zatem leżała w kołysce, Byk, i owszem, wszedł na przestępczą drogę, ale rąbał siekierą w najbliższych okolicach. Natomiast, i owszem, na strychu mogła po latach znaleźć numery "Tajnego Detektywa" i skojarzyć słynnego rozbójnika z tym bezimiennym hersztem, który dał się złapać na uprzejmość mojego prapradziadka, Leonarda Brokla. 

Prawdziwą - a przynajmniej: prawdziwszą - historię Antoniego Byka można przeczytać poniżej:






Za: "Tajny Detektyw" nr 32, rok IV (5 VIII 1934)

2 komentarze:

  1. Witam,

    proszę o kontakt na adres wdworzynski@wp.pl, chciałbym podpytać o możliwość podjęcia współpracy.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń