poniedziałek, 16 lipca 2012

Skrzywienie zawodowe

Międzywojenni przestępcy to nie tylko krwawi mordercy, amerykańscy bootleggerzy, ale i skromne szantażystki z falką nad czółkiem. Poznajcie historię Marji Lewandowskiej, nauczycielki, panny, córki katolickiego posła, która po godzinach wcielała się w lubieżną metresę. Na papierze.



Niestety, ten numer "Tajnego Detektywa" jest, jak widać, w stanie wskazującym na spożycie (przez myszy), ale większość tekstu da się jednak odczytać (a przy okazji obejrzeć nader nowoczesną witrynę i neon kawiarni "Wielkopolanka"):






Ach, jakież to były ciekawe czasy, kiedy kobieta mogła mężczyznę zaszantażować tym, że "korzystał z usług jej ciała" (dziś oboje lecą z pikantną historią do brukowców i udzielają "ekskluzywnego wywiadu")! I te żony, ach, żony ówczesne, co ze schodów potrafiły zwalić, same, bez pomocy służby (pogorszyło się już po samej wojnie: kiedy poeta G. wrócił z oflagu w towarzystwie kochanki-poetessy, a kochanka-poetessa obraziła jego żonę, to ponoć sam ze schodów zrzucał - taki z niego był liryk). A i upadłe kobiety - ach, i one! Niezrównane! Szantażowały niby, ale w głębi duszy chciały się zająć haftowaniem, do czego miały szczególną predylekcję. 

Dworuję sobie, ale list Lewandowskiej, nauczycielki i, sądząc z nazwiska, wciąż panienki (w dodatku z tzw. dobrego domu - więcej o jej ojcu, działaczu narodowym i katolickim, można przeczytać tutaj) świadczy mniej o czasach, a więcej o niej samej. "Upadła kobieta", którą stworzyła na potrzeby szantażu, jest kompletnie papierowa (inna sprawa, że szantażowani szacowni obywatele pewnie kierowali się w życiu, jak niemal wszyscy, stereotypami, więc nie zwracali uwagi na to, że ich rzekoma zapomniana flama jest jak wzięta z taniego powieścidła). Pisze, że umie "mocno i gorąco pieścić i kochać", a on był "głodny i chciwy jej pieszczot", teraz zaś ma wspomnieć "te słodkie grzechy" - wszystko to są obiegowe frazy z groszowych romansów (biedna Marja mogła nie wiedzieć nawet, czy "te rzeczy" robi się uchem, łokciem czy inną częścią ciała). Kiedy jednak dochodzi do słowa rozkosz, stawia je w cudzysłowie. Pewnie dlatego, że owa rozkosz wydaje się jej nieco paskudna. I ten szczegół (jeśli właściwie tu składam sobie psychologiczne klocki): nie umie wyobrazić sobie szantażowanego (tak, jak od razu by go sobie wystawiła z pamięci prawdziwa kochanka), więc machinalnie - traktując go jak literacką postać - zapomina o dużej literze w "Ty". Pisze do bohatera literackiego, a nie do żywej osoby. Potem poprawia, już piórem.

I to może jest w tym wszystkim najciekawsze. Lewandowską zdradziło nie tylko skrzywienie litery "p" w maszynie do pisania, ale i skrzywienie zawodowe: małostkowa perfekcyjność, która kazała jej sprawdzać uważnie anonimy tak, jak sprawdzałaby uczniowskie klasówki, i nanosić niezbędne poprawki. Jakby biedna wykorzystana gryzetka musiała celować w korespondencji.





Za: "Tajny Detektyw" nr 5, rok 2 (31 I 1932)

1 komentarz:

  1. Piękny szantaż. Jakież subtelne wyrażenia "Szanowny Panie", "niech twoje serce dla mnie zmięknie" . No i nie ze złości czy chęci zysku tylko z biedy.A wszystko dodatkowo haftem podszyte.
    Nie to co w przypadku pewnego znanego senatora...
    A swoją drogą to Pani Marja musiała nie tylko zaczytywać się w romansidłach, ale i w powieściach detektywistycznych. Tak umiejętnie zwodziła komisarzy policji państwowej.

    OdpowiedzUsuń