Tabloid czasem musi, bo się udusi. Musi wypluć całą swoją tabloidowość, rynsztokowość, mieszaninę krwi i spermy, jarmarczne błyskotki. Kiedy brakuje doraźnych zbrodni, które można opisać z najdrobniejszymi, najbardziej odrażającymi szczegółami, sięga się do historii. Historia oferuje nam niezmierzone obrzydlistwa i jest jedną z ukochanych nauk tabloidów - oczywiście, nie sama w sobie, ale szumowiny, które się zbierają na powierzchni uczonych opracowań, skandaliczne wyimki, przypisy wypolerowane i podniesione do rangi istoty sprawy. Wszystkie te "Skandale papieskich dworów", "Żywoty wielkich ladacznic" czy "Z torturami przez wieki i kraje" są od niepamiętnych czasów ulubioną pożywką prasy brukowej. Imał się tego również "Tajny detektyw" w serii artykułów o egzekucjach pt. "Widmo śmierci".
Oczywiście, opisy "historyczne" są tu stosowane nadal dowolnie; chodzi o możliwe nagromadzenie krwawych szczegółów, czytanych potem z rumieńcami przez gimnazjalistów w Płońsku czy Równem, a nie o rzetelną wiedzę. Największy problem panu Mai stwarzała Skała Tarpejska - po pierwsze, triumfujący wódz rzeczywiście odbierał honory w świątyni Jowisza Kapitolińskiego, ale stamtąd urwiska Skały Tarpejskiej nie widział (widziałby je znakomicie stojąc u stóp góry, a nie na jej czubku), po drugie - zrzucenie ze Skały Tarpejskiej do morza graniczy z cudem. Floria Tosca rzuca się do Tybru z murów Zamku Anioła, co - jak ktoś obliczył - wymagałoby pokonania rekordu w skoku w dal, ale skaczący ze Skały Tarpejskiej do najbliższego morza (Tyrreńskiego) musiałby przelecieć około 25 kilometrów... Musiałby użyć wyrzutni dalekiego zasięgu, ta jednak była Rzymianom niedostępna.
Dziwna, dziwna jest konstrukcja tego tekstu - i trochę o to mi chodzi, i stąd ta wklejka. Pan Maja -jeśli to prawdziwe nazwisko, a nie pseudonim - jak widać nie jest wytrawnym pisarzem z wielkim dorobkiem, zresztą taki przecież nie kompilowałby makabreski. A tabloid by go nie drukował. To raczej jakiś podrzędny wyrobnik pióra, który usiłuje zmontować całość, za którą dostanie godną wierszówkę. Zaczyna zatem od standardowego fragmentu o orzeczeniu kary śmierci (doskonale znanego z innych artykułów "Tajnego"), przechodzi do refleksji ogólnej i stamtąd do wymieniania kolejnych typów egzekucji w starożytności, co ma pozór pracy popularnonaukowej. Tymczasem w tę narrację wcina się jakaś koszmarna nowelka, której odbija się czkawką młodopolszczyzna: dalekowschodnia opowiastka o rozpustnej władczyni, cesarzowej Ci Xi (Tseu Hi), babie rzeczywiście dość antypatycznej, której tu przypisane zostają obyczaje Messaliny, księcia Szachrijara (tego, któremu Szeherezada opowiadała baśnie) i postaci z rojeń de Sade'a. A wszystko to w sosie ze zwiędłych w orgji warg i różanych trucizn. Dałbym głowę, że to osobny tekścik który pan Maja popełnił kiedyś w momencie natchnienia i dokleił do reszty, między wódkę a zakąskę, między kartagińskie słonie a czworoboczne pudło z wyciętym otworem na szyję. Anything goes. Nie o kompozycję, nie o akuratność historyczną przecież chodzi. Chodzi a o dreszczyk.
Za: "Tajny Detektyw" nr 10 i 11, rok 2 (6 i 13 III 1932)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz