Historia
jest z gatunku najbanalniejszych: jakaś sprzeczka parobków, napad
na sklepik, strzelanina. Trzy trupy. Ciekawe jest jednak
otwarcie, oprawa wszystkiego. Podkrakowska wieś Kocmyrzów,
sąsiednie wsie Karniowo i Czuliców, przedstawienie. Dwór w
dawnej posiadłości Czulickich (którzy rezydowali tam od XIV w.;
jeden z nich, Imram z Czulic, zginął pod Grunwaldem) należał
wówczas do van Wollenów, którzy bardzo dbali o "swoich
włościan", zakładając straż pożarną, wspomagając ruch
spółdzielczy (działała tam spółdzielnia mleczarska produkująca
znane w Krakowie masło "Jagódka") i organizując właśnie
spektakle teatralne w spichlerzu. Dwór stoi nadal:
Zdjęcie użytkownika Żuraw1965 z forum Eksploratorzy; więcej zdjęć TUTAJ
Co do spichlerza - nie wiem, chyba rozebrano go pod pegeerowskie budynki. Nie były to, jak widać, żadne pałace, ale skromny dość dworek. Tak czy owak, w rok po zbrodni, w 1933 roku z inicjatywy Marii van Wollen młodzież czulicka wystawiała "Hanusine wesele" Jędrzeja Cierniaka w Teatrze Słowackiego w Krakowie, a wspomniany w tekście Włodzimierz Miarczyński, drugorzędny aktor krakowski, często chyba "krzewił kulturę teatralną wśród ludu", jak powiedzieliby jedni, lub "chałturzył na prowincji", jak powiedzieliby drudzy, bowiem w zbiorach NAC mamy nie tylko jego zdjęcia ze sceny, jak to ze "Szwejka"" Haska w Teatrze Słowackiego (gdzie stoi na deskach obok Jaracza):
Od lewej W. Szymborski (Papiernik), K. Utnik (Dozorca więzienny),
S. Jaracz (Szwejk), Z. Kułakowski (Profesor) i W. Miarczyński (Paliwec)
...ale i takie, gdzie zajada zebrane przez wiejskie dzieci poziomki (1935 r.):
Wiejskie objazdówki trwały chyba w najlepsze.*
Mamy do czynienia z historią trochę jak z Dzikiego Zachodu: miejscowe elity krzewią kulturę, bawią się w pozytywistyczną orkę i wystawiają dla ludu sztukę, na którą przychodzą i "miejscowi dzicy ludzie" i klasa pośrednia, jak Geislerowie: emerytowani posterunkowy i nauczycielka. Tymczasem w sąsiedniej wsi, u Greislerów, idzie na ostro - świstają kule, kuzynka pada od trzech kul. Rusza się rewolwer ze ściany, trup się ściele gęsto.
Potem to, co zwykle. Dochodzenie. Siostry zabitego jak te płaczki antyczne, tyle, że w chustach na głowie - mimo chłopskiej zwykłości wielkie w tej rozpaczy (przynajmniej na zdjęciu). Oskarżony skuty łańcuchem z mizerną kłódeczką.
I na to wszystko wchodzi kolejne przedstawienie: po tragedii musi być i farsa, slapstikowy upadek "jakiegoś wieśniaka", salwa śmiechu nad trupami. Deadwood.
*Mogą
nam się dziś wydawać śmieszne, ale w czasach, kiedy analfabetyzm
na wsi był powszechny, ta forma społecznikowskiego wsparcia miała
sporo sensu. Sztuki zapomnianych dziś Władysława Gutowskiego
("Surdut i siermięga") czy zabitego w Palmirach Jędrzeja
Cierniaka, redaktora naczelnego "Teatru Ludowego", były
częścią szerokiego, ogólnopolskiego ruchu, który tworzył teatr
dla szerokich mas (po polsku dla chłopów, jak w wymienionych
wypadkach, ale i w jidysz dla biedoty żydowskiej). Wydawane jeszcze
za czasów zaborów, np. w seriach "Naród sobie!", miały
treść dostosowaną do ubogiej wiedzy widowni, skoncentrowaną na
sprawach wsi, walory edukacyjne i wymowę umoralniającą, co często
widać po samych tytułach "Oko za oko", "Ojciec
rywalem", "Przed ożenkiem", "Dopust Boży"
(to Gutowski) czy "Dożynki", "Szopka krakowska",
"Wesele krakowskie", "Franusiowa dola".
Za: "Tajny Detektyw" nr 5, rok 2 (31 I 1932)
A skąd u parobczków broń palna? Chyba że każdy w owych czasach nosił rewolwer za pasem i w razie potrzeby wypalał do przeciwnika
OdpowiedzUsuńO, dostępność broni palnej przed wojną znacznie bardziej przypominała dzisiejsze USA (czy Dziki Zachód) niż dzisiejszą Polskę.
OdpowiedzUsuń